Koszty własne
literatury.
Prowizja krętego
strumienia.
W Twojej fabryce, Ustępujące, w samym sercu produkcji,
na głębokim patronackim powietrzu, gdy zdawać nam
się
będzie: oto dziś jesteśmy bezpieczni, przyjdzie po
nas sło-
wo. Wbije nas na pal. Tak, wbije, nie, nie wbije.
Wypuści
długą literę, najdłuższy cień w alfabecie, a jest to
litera „l”.
To na literze „l” oprzemy swoją wnętrzność. Tak,
wnętrz-
ność, nie, wewnętrzność. I jeśli nie będzie oparcia,
nie bę-
dzie oparcia w nas samych (nie jest to przecież
litera „t”),
osuniemy się głębiej w szare grafowe oko dudniące na
do-
le znaku, wznosząc za sobą bluszcz jelit, kunsztowny,
bia-
ły w światle, w świetle morskich latarni. Tak
umierał Lele-
wel, promienny, ulatujący wysłannik literatury. Trzy
krwa-
we słupy jego nazwiska: „L” pierwsze i „l” trzecie, „l”
dru-
gie, groblę nad nimi, możemy dziś zobaczyć w oknach
Bri-
tish Museum skierowanych na Polskę. To Polxit, ostatnia
noc, nim wstanie jutrzenka przemiany, wczesnoprzepalny
Brexit. A to jest indygo płuczące swój niezmierzony
kształt
w rzece. Tylko w jednej walucie – bankomat alfabetu –
mo-
gę wymówić mój ból. Tylko w jednym systemie –
domofon
alfabetu – Twój opuchnięty przydomek. „l”-igła, „l”-opaska,
„l”-filar, „l”-szkielet człowieczy. Gdy chce się szaleńczo
„t”-
dachu, obsesyjnie „t”-dachu, a gaśnie się na „l”-palu,
chce się,
Ustępujące, zapisać gdzieś wizjoneron, zachować
dekameron
wszystkich dostępnych nam wizji.
23.07.2016
No comments:
Post a Comment