Friday, July 22, 2016

Lelewel


Koszty własne literatury.
Prowizja krętego strumienia.

W Twojej fabryce, Ustępujące, w samym sercu produkcji,
na głębokim patronackim powietrzu, gdy zdawać nam się
będzie: oto dziś jesteśmy bezpieczni, przyjdzie po nas sło-
wo. Wbije nas na pal. Tak, wbije, nie, nie wbije. Wypuści

długą literę, najdłuższy cień w alfabecie, a jest to litera „l”.
To na literze „l” oprzemy swoją wnętrzność. Tak, wnętrz-
ność, nie, wewnętrzność. I jeśli nie będzie oparcia, nie bę-
dzie oparcia w nas samych (nie jest to przecież litera „t”),

osuniemy się głębiej w szare grafowe oko dudniące na do-
le znaku, wznosząc za sobą bluszcz jelit, kunsztowny, bia-
ły w światle, w świetle morskich latarni. Tak umierał Lele-
wel, promienny, ulatujący wysłannik literatury. Trzy krwa-

we słupy jego nazwiska: „L” pierwsze i „l” trzecie, „l” dru-
gie, groblę nad nimi, możemy dziś zobaczyć w oknach Bri-
tish Museum skierowanych na Polskę. To Polxit, ostatnia
noc, nim wstanie jutrzenka przemiany, wczesnoprzepalny

Brexit. A to jest indygo płuczące swój niezmierzony kształt
w rzece. Tylko w jednej walucie – bankomat alfabetu – mo-
gę wymówić mój ból. Tylko w jednym systemie – domofon
alfabetu – Twój opuchnięty przydomek. „l”-igła, „l”-opaska,

„l”-filar, „l”-szkielet człowieczy. Gdy chce się szaleńczo „t”-
dachu, obsesyjnie „t”-dachu, a gaśnie się na „l”-palu, chce się,
Ustępujące, zapisać gdzieś wizjoneron, zachować dekameron
wszystkich dostępnych nam wizji.

23.07.2016

No comments: