Wednesday, August 30, 2017

Autodafe (23)




106

Umarła moja gołąbka. Piękno ustąpiło. Wróciło
na przechajkę tam, skąd przychodziło. Umarła
moja gołąbka i wszyscyśmy potępieni. Nic nie-
wart Eliot w kieszeni z Shazzą w podczerwieni.
Umarła więc moja gołąbka na złość mym miło-
snym listom, zasnęła bardzo spokojna. Śmierć-
seks ze scrabblistą? Umarła moja gołąbka, pła-
kała, kiedy rąbali jej baśniową chatę w kostecz-
ki z hatonari. Umarła moja gołąbka, mój nielot
narkotykowy. A ja w rozpaczy nasrałem ci poe-

                *

matem do głowy.

107

Boże, co ja najlepszego zrobiłem. Jasność kopu-
luje z ciemnością, a głębia kopuluje z dnem. Te-
go już nie naprawię: brzydki rumieniec literatu-
ry pięknej. Będą o mnie plotkować: spotwornia-
ły pąk, z którego wyrósł nocą bękart-skurwibąk.
Tarzał się chuj, tarzał, aż się brzydko zestarzał.
Do szczętu pomieszały mi się moje nędzne zmy-
sły. I gdy miesza mi się modlitwa z masturbacją,
kto da więcej. I kiedy pod śnieżnym posągiem mi-
stycznego zaufania pożądam (wolny żart śmiertel-

                *

nie chorego 
niewolnika),
kto da więcej.
  
108

Płakała Sasza, kiedy las rąbali. Rozpaczała Sha-
zza, gdy ustępowali. Umarła moja gołąbka, zab-
rali ją do tańca, poranioną kołem żywego różań-
ca. Umarła moja gołąbka, zdechła jak pies w krę-
gielni. I któż nas stąd wyprowadzi do niebieskich
gorzelni? Umarła moja gołąbka – czy jej to usług
przydarzy? Odprawisz nieludzki pogrzeb na dzie-
wiczej plaży? Czy trup gołąbki wzrusza – wszak
to wyparta potrzeba – poetów, brzydalów z bidu-
la w kolejce pod globus nieba? Piękno ustąpiło.

109

Wszystko na marne. Pewnie myślisz, że jestem
jak Uroboros, mityczny nagłówek i stopka świa-
ta. Żałosny mężczyzna ryjący we własnych poś-
ladkach Medalikiem Szeptalikiem i Koralikiem
Niewytrwalikiem. Profesorze, jak bardzo mnie
boli. Jakby wbijali mi w ciało szpadle pełne zie-
mi, jakby wszywali mi w rękę króliczą łapkę al-
bo – nie, Profesorze, nie histeryzuję jak dziecko –
pozytywkę, która kiedy się obudzi, wyzywa od
skurwysynów, obracając się wokół własnej osi.

110

Umarła moja gołąbka. Piękno ustąpiło. Jeszcze
mi ręce sztywnieją na dźwięki słowa „miłość”.
Umarła moja gołąbka, runęło na moją głowę
na zgliszczach purpurowe, skrwawione drze-
wo bobkowe. Umarła moja gołąbka, a gdzie
swe łono podzieję, ocierając łzy z oczu, zno-
wu odmykam wierzeje. Umarła moja gołąb-
ka, staję nagi przed Tobą, jeden chłop nie u-
dźwignie, spuść mnie w dół wspólną drogą.
Nie bielmo na naszym losie – a sklonowane

                *

przędziwo. Jedna rodzina
ludzka, tysiąc malutkich
kazirodztw.

30.08.2017

Monday, August 21, 2017

Autodafe (22)


101

Nieruchomo i w uniesieniu. Jak cymbał wbity w
pępek fortepianu, pozwalający mu w pełni przek-
ształcić swój pierwotny dźwięk. Oto los człowie-
czy: zasnąć w ogniu spóźnionej mutacji z dowol-
ną księgą Platona na podołku. A niech i z listami
do Diona. I wybudzić się z przepołowioną stopą
na poćwiartowanym pedale w stogu siana, zżół-
kniętej kapusty białych pól, mówi Biblia – z Ala-
sdairem MacIntyre’em warującym po turecku w
nogach. Nadchodzi poranek, dziecko dotyka na-

102

miętności swojej, aby dać się jej zranić do głębi.
Tak odkryje fenomenalne, historycznoliterackie
scrabble, na rzecz których umieści swoich wszy-
stkich mistrzów: profesorów, wykładowców, du-
chownych, nauczycieli w kosmicznej stodole
wyłoży wnętrze łacińskim dywanem prastarej
filologii aeronaucji, w kątach budynku umieści
kilka samozatrzaskujących się koszy biogenety-
ki i jeden archaiczny wnyk socjologii i filozofii.
Płonę razem z nimi. Tym samym ogniem. I ginę

103

tak jak oni w wielkim kanionie nastolatków, pro-
jektantów mody, próbując zalepić sporą śnieżką
trupiobiałego chleba teorii literatury poderżnięte
gardło słowa. Ażeby mnie złapać, schwycić moc-
no, do bólu, pomyśl proszę o świecie, na którym
nie ma już gitar, ja zaś manipuluję szpatułką, lub
też snopkiem tak, aby porozszerzać obwód ukule-
le. Plaster pomidora dosunięty cudem pod nowe
gnieźnieńskie drzwi ma zatrzymać zamek bloku-
jący, na kod. Tym właśnie jest poetyka opisowa,

104

którą wyniosłem ze studiów: rozkładaną powie-
ką nieistniejącej istoty spuchniętej od kosmety-
ków. Przetłuszczony niedopałek bytu znalezio-
ny nocą w fatalnym podręczniku – z turkusową
wiedzą po lazurowych umiejętnościach. To ten
moment w poemacie. Słyszałem dobrze – pękł
wiatrak nade mną. Słowo wypływa mi z trzewi
i potrzebuję podpaski malarstwa, plakatu, sym-
fonicznego gorsetu nadnaturalnej muzyki, aby
zakryć krwawienie. Scrabble płoną, litera po li-

105

terze jak uczniowie u Wyspiańskiego z wybity-
mi oczami na rdzewiejącym przylądku wciska-
ją się ze strachu pod szkicowane obrączki – w
długim cieniu limetki zwanej wyobraźnią. Ni-
kogo nie zabiłem, a patrz – się wgramoliłem!
Nikomu nie umarłem, i patrzaj – się cały za-
warłem! Całuję liście, po których stąpał Ein-
stein z małżonką! Zachwalam przedspokój,
ten jeden wyciągnął Curie na słonko! Strąci-
łem siebie ze szczytu nadziei w sam wąwóz

                *

niszczei!

Słowo i Pismo,
Wenus i Mars.     

21.08.2017

Friday, August 18, 2017

Syrena-antylopa


Pantum

Cudowne znalezisko – pozostawione w świetliku,
znacznie zwiększa swój obszar – wybitne i nieostrożne.
Podsuń kamień do ręki – ściskając go na przełyku,
niechybnie wyciszysz głos – wymienisz banknot na ogień.

Znacznie zwiększa swój obszar – wybitne i nieostrożne
lwy z miejskich orkiestracji, rodzących dzielnic położne.
Niechybnie wyciszysz głos – wymienisz banknot na ogień:
spopod boskich okapów wychyniesz slangiem, połogiem.

Lwy z miejskich orkiestracji, rodzących dzielnic położne
i to uczucie, że centrum tkwi na glinianym grobowcu,
spopod boskich okapów wychyniesz slangiem, połogiem,
jakbyś ujrzał kleks smutku na zwodowanym żaglowcu.

I to uczucie, że centrum tkwi na glinianym grobowcu
w różowych, strusich piórach filmowych pół-adaptacji –
– jakbyś ujrzał kleks smutku na zwodowanym żaglowcu:
syrena-antylopa skacząca po miejscach straceń.

W różowych, strusich piórach filmowych pół-adaptacji –
– cudowne znalezisko – pozostawione w świetliku:
syrena-antylopa skacząca po miejscach straceń.
Podsuń kamień do ręki – ściskając go na przełyku.

19.08.2017

Wednesday, August 16, 2017

Autodafe (21)


96

Nagle zapragnąłem mówić, mówić – i mówiłem.
Pierwszy raz, gdy pomyślałem o Autodafe, zwią-
zany był w jakiś sposób z Kartezjuszem. A co z
tym? Widzicie, posądzałem siebie o to, że w głę-
bi serca chcę napisać poetycką rozprawę o meto-
dzie. Wybaczcie tę minutę namysłu, ale przysię-
gam na rany matki, warto mnie tu przynajmniej
nieźle zrozumieć. Pozwólcie na jedną dygresję.
Żyjemy w czasie, który uczciwie i bez kokieterii
należałoby nazwać poetyckim średniowieczem.

97

Wciąż czekamy nie tylko na swojego poetyckie-
go Kartezjusza (wierzymy dla dobrego przykła-
du, że Świetlicki był literackim Giordano Bruno,
a Rymkiewicz przeciwstawnym Machiavellim),
lecz także – na Francisa oraz Rogera Baconów.
Ja sam skończyłem filozofię – twierdziłem, że
Baconowie nadejdą wcześniej – to myśl bujnie
krzewiąca się – szukałem więc podstaw do kar-
tezjanizmu. Pocieszne te moje usiłowania, lecz  
jest w nich sens, profil biologii metafizycznej.

98

Literaturoznawcy starej daty posklejali nam u-
mysł w tor fugi dysocjacyjnej. Błądziliśmy po
ich krawatach, kamizelkach, docieraliśmy na-
wet do bielizny pierwszych argumentów, lecz
na Boga, czy do człowieka w sobie? Wspania-
ły, majestatyczny Kazimierz Wyka recytował
przed nami Tomasza z Akwinu, a nasze słowa
wycierał sobie z zębów. Mniej warci niż prze-
cinek ojca Kościoła i dużo mniej cenni aniżeli
jego odwieczny paznokieć – tak przystąpił do

99

naszej oceny pewnej słotnej niedzieli na sam
koniec zjazdów sam Wacław Borowy, w któ-
rym się podkochiwałem, pisząc spóźnione so-
nety, liryki maski i roli. W końcu wydorośle-
liśmy wszyscy. Żłopaliśmy ich krew galona-
mi, by stworzyć nowe otwarcie. Boże, co za
zdziwienie, największe z tamtych lat, gdy ot-
wierałem podręcznik (to była Podraza-Kwia-
tkowska), a uderzała po twarzy nieporęczna
fastryga z Marią Komornicką i jej tragiczną

100

wolnością. Statua Wolności Tragicznej – tej
metafory szukałaś, Nitko Purpurowa snują-
ca się po opactwie z zerwanym w wichurze
dachem. Nawet nie wiem, Boże, czy nas je-
szcze słyszysz. W salach wykładowych fo-
sforyzujemy Twoim światłem przed stude-
ntami. Z wszystkich znanych nam tu ksiąg
wymazujemy zaklęcia mogące zmienić ich
w narodowego wampira. Piszemy wiersze.
Krzywe miasta. Zezowata ziemia. Nasz bi-

                *

seksualizm. Zapis wybitym palcem 
na wodzie dwuznacznych terminów. 

16.08.2017