Friday, August 4, 2017

Autodafe (20)


Solidne arma Christi
jak gdyby z Agathy Christie,
jak gdyby z domów nad wsią,
gdzie objawiło się zło.

91

Porzeczka na klęczniku. Paciorki na przełyku. W
college’u w zamieci zabijali poeci. Nie zarzynał
krawiec – kimś innym był dziurawiec. Nie dobi-
jał stolnik czyjś inny był pierdolnik. Stokrotka
w ciemnej alei, szloch, przeszloch, żal dupereli.
A w college’u w zamieci zabijali poeci. Zacina-
li ząb szarfą, kopulowali z harfą. Nie skakał po
harfie drwal, lecz czytał Hannę Krall. Nie szar-
fował ludwisarz, zrozumiał Normana Daviesa.  
Sen we śnie we śnie – we śnie. Szatnia: szma-

92

ty donieście. Ja. Hurtownia na stylisku w gęs-
tym morzu mleczka oczyszczającego. Obiad
w spermarinie. My. Grillują nas na łąkach ję-
zyka. Znów wędrujemy. Ciepłym morzem. I
Bóg. Możesz go zabić, pożreć, a wciąż w nie-
go wierzysz. Mógłbyś go zgwałcić w czasie
modlitwy, którą do niego zanosisz, a nadal
w niego wierzysz. Jeśli dał się ukrzyżować,
da sobie także rozerwać odbyt i z nim zmart-
wychwstanie – jak z ranami po gwoździach.

                *

Skoro dopuścił do siebie oprawców – dopuści
do siebie zboczeńców. Spuszczał na siebie sie-
paczy, zrobi też miejsce dla klaczy, nie będzie
nad nią widłaczył. - - - - - - - - - - - - - - - - - -   


93

Biegnę do Ciebie, Panie, nadpalony po brze-
gach. Chorągiew długa w kitajce, ale krótka
w szeregach. Galopuję, Panie, usmażony do
kości, zapinka wgnieciona w pościg, egipski
książę ciemności. Cwałuję, naprawdę – cwa-
łuję, krwią własną setnie się duszę, wsadziłeś
mi duszę ni w pień, ni w gruszę, a ni w błysk,
ni w pysk ten asterysk-dysk, dżin zmielony w
butelce, me udręczone serce – krab na brzegu
morza, rozdzielnopłciowy pożar. Zarzal. Żal.

94

Słodkowodne lustro w słonowodnym pokoju.
Daktyloskopia niesprawnej – zatartej alegorii.
Ślady cheiloskopowe na pokrwawionym roz-
porku, łatka na otworku, skórzasty półlufcik
kantorku. Wszystko to, co w nas płonie, czas
oddać pod sekskolonie. Wszystko to, co spło-
nęło – jaskółka zgniłocha, nie dzieło. A w co-
llege’u w zamieci nauczali poeci, nazwali sa-
lę Oświęcim. Bóg jako czarna wdowa, czar-
na Elektra kosmosu, pomysłowy bezsposób:

95

nic nam nie przyniesie. Jesień. Ballada o Ha-
ni, co się zabiła: ach szumiały topole, że szu-
miały aż strach, poszła Hania przez pole, lecz
pospadała na drwach. Krew spłynęła po czole,
dusza uciekła we łzach. Nie zabił Hani poeta,
nie zabił Hani kowal. Hania to supernowa, to
przedwieczny jacht. Śnię o niej każdej nocy,
kocham się z duchem w snach. Nie wiedzieli
prorocy, że upadnę aż tak. Nie wiedzieli pro-
rocy, że rozgryzę dłoń i rozhuśtam szkielet,

                *

by wlecieć
w Bożą toń.

4.08.2017

No comments: