Monday, August 21, 2017

Autodafe (22)


101

Nieruchomo i w uniesieniu. Jak cymbał wbity w
pępek fortepianu, pozwalający mu w pełni przek-
ształcić swój pierwotny dźwięk. Oto los człowie-
czy: zasnąć w ogniu spóźnionej mutacji z dowol-
ną księgą Platona na podołku. A niech i z listami
do Diona. I wybudzić się z przepołowioną stopą
na poćwiartowanym pedale w stogu siana, zżół-
kniętej kapusty białych pól, mówi Biblia – z Ala-
sdairem MacIntyre’em warującym po turecku w
nogach. Nadchodzi poranek, dziecko dotyka na-

102

miętności swojej, aby dać się jej zranić do głębi.
Tak odkryje fenomenalne, historycznoliterackie
scrabble, na rzecz których umieści swoich wszy-
stkich mistrzów: profesorów, wykładowców, du-
chownych, nauczycieli w kosmicznej stodole
wyłoży wnętrze łacińskim dywanem prastarej
filologii aeronaucji, w kątach budynku umieści
kilka samozatrzaskujących się koszy biogenety-
ki i jeden archaiczny wnyk socjologii i filozofii.
Płonę razem z nimi. Tym samym ogniem. I ginę

103

tak jak oni w wielkim kanionie nastolatków, pro-
jektantów mody, próbując zalepić sporą śnieżką
trupiobiałego chleba teorii literatury poderżnięte
gardło słowa. Ażeby mnie złapać, schwycić moc-
no, do bólu, pomyśl proszę o świecie, na którym
nie ma już gitar, ja zaś manipuluję szpatułką, lub
też snopkiem tak, aby porozszerzać obwód ukule-
le. Plaster pomidora dosunięty cudem pod nowe
gnieźnieńskie drzwi ma zatrzymać zamek bloku-
jący, na kod. Tym właśnie jest poetyka opisowa,

104

którą wyniosłem ze studiów: rozkładaną powie-
ką nieistniejącej istoty spuchniętej od kosmety-
ków. Przetłuszczony niedopałek bytu znalezio-
ny nocą w fatalnym podręczniku – z turkusową
wiedzą po lazurowych umiejętnościach. To ten
moment w poemacie. Słyszałem dobrze – pękł
wiatrak nade mną. Słowo wypływa mi z trzewi
i potrzebuję podpaski malarstwa, plakatu, sym-
fonicznego gorsetu nadnaturalnej muzyki, aby
zakryć krwawienie. Scrabble płoną, litera po li-

105

terze jak uczniowie u Wyspiańskiego z wybity-
mi oczami na rdzewiejącym przylądku wciska-
ją się ze strachu pod szkicowane obrączki – w
długim cieniu limetki zwanej wyobraźnią. Ni-
kogo nie zabiłem, a patrz – się wgramoliłem!
Nikomu nie umarłem, i patrzaj – się cały za-
warłem! Całuję liście, po których stąpał Ein-
stein z małżonką! Zachwalam przedspokój,
ten jeden wyciągnął Curie na słonko! Strąci-
łem siebie ze szczytu nadziei w sam wąwóz

                *

niszczei!

Słowo i Pismo,
Wenus i Mars.     

21.08.2017

No comments: