Wednesday, September 5, 2018

Autodafe 2 (20)


 
96

Cóż, w Autodafe nie wszystko jest na tacy. To jednak nie
oznacza, że kiedykolwiek podawałem na papierowych ta-
lerzykach jednorazowego użytku. Byłem tylko: skrzypca-
mi w rękach chorej psychicznie skrzypaczki, tylko trąbką
w rękach obłąkanej kobiety w obcisłej garsonce, którą (a-
by nie stracić zmysłów) nazwałem Bogiem. Strach: by się
przyznać, ale tęsknię nocami do katolickiej złotej klatki, z
której wyszedłem. Może jeszcze nie zabiłbym za porządne
seminarium duchowne, lecz za zakon klauzurowy – powie-
siłbym się nagi: nawet na tasiemce swego polonistycznego

97

życia. Zapamiętaj: ażeby zniszczyć spowiedź krewetki, nie:
musisz odcinać drogi ucieczki – wszystkim owocom morza.
Drift: to możesz wykonać po moim trupie, Panie mój: szyb-
ki i wściekły, ale nie po wiotkich odwłokach krabów pustel-
ników. Na Boga, byłem tylko gitarą elektryczną w dłoniach
chorej na depresję dyrektorki szkoły podstawowej. Jesienią
strzaskała mnie o czarną podłogę psychozy, a cekin – który
z wielu pieców chleb jadł – już się nie ocknął. Tyle mnie, a
nawet jeśli przeżyłem, Władimir Putin już dawno – Wszedł
do pokoju, w którym konam, aby przyspieszyć moją śmierć.

98

Metafory, metafory, metafory. I kto wie – czy nie te najrzad-
sze profesjonalne kosmetyki samochodowe wklepywałem w
balkonik swojego wersu bez cienia opamiętania. Żmudna mi-
krologistyka dla starego budownictwa była mi całkowicie ob-
ca. Niemoralnie zanurzałem rękę w slipki wiedzy absolutnej,
tłumacząc sobie, że bard-porfirogeneta – musi się przeglądać
nawet w kropli deszczu. Co bodaj najgorsze, domyślałem się,
jak wzniecić wojnę nuklearną: należało wydrzeć stronę: Step-
hena Kinga i wkleić do tomu Bolesława Leśmiana – czyż nie
byłbym pierwszą śmiertelną ofiarą? Czasami śniłem. Maryja

99

niosąca światu Chrystusa stąpała po ziemi z tipsów żelowych
jak po kruchym lodzie. Zalany potem: wszystkich estakad au-
tostradowych wyobraźni – w pośpiechu, a nawet histerycznie 
usiłowałem wybudować jej parkiet – niemądra, rubensowska
łzo, masz to na co zasługiwałaś (jeb!), stojąc jak wryta z: gło-
wą na wytwornicy dymu. A może jednak linia: mojego życia
i linia: świata, który chciałbym odratować, zakończą się zawi-
jaskiem? Przecież nie piszę poematów, których – nie potrafił-
bym wymówić, a mowa odrzucona przez budujących staje się
wymówką, ale i: posłowiem – choć nie przedmową węgielną.

100

W pliku Word zalega cisza. Prycza wyszukiwarki: zarywa się
pod moim niewysłowionym ciężarem. To prawda, jestem głu-
pim dzbanem, ale czyż nie trzeba mieć świni, co by pokazała,
gdzie są trufle. Moje piwne oczy, moje nie w pełni wyświeco-
wane uszy, przebaczcie mi. Moja wyschła klatko piersiowa –
zaskakiwana dzień po dniu katońskim: masażem erotycznym
serca, nie odchodź. Jeszcze wyjdę o własnych siłach z brodu,
jeszcze zaimponuję wszystkim swoją dobudówką bezwzględ-
nej prawdomówności na stropie domu mamideł. W Czeboksa-
rach Władimir Putin podpisuje dekret o prazmartwychwstaniu.

*

W Niewinnomyssku ratyfikuję
jego: dokumenty – nie te, które

trzeba.

4-5.09.2018

2 comments:

MEDYCYNA said...

Szkoda że nikt nie komentuje wpisów na tym blogu.Mi to się nie podoba.

Karol Samsel said...

Jest tylko autor... Bardzo dziękuję za komentarz i pozdrawiam serdecznie. Jeśli mogę prosić, proszę pozostać przy lekturze, wkrótce cały poemat zostanie zamknięty - całość składa się z 24 części, 120 ogniw.