96
Cóż, w Autodafe
nie wszystko jest na tacy. To jednak nie
oznacza, że kiedykolwiek podawałem na
papierowych ta-
lerzykach
jednorazowego użytku. Byłem tylko: skrzypca-
mi w rękach chorej
psychicznie skrzypaczki, tylko trąbką
w rękach obłąkanej
kobiety w obcisłej garsonce, którą (a-
by nie stracić
zmysłów) nazwałem Bogiem. Strach: by się
przyznać, ale tęsknię
nocami do katolickiej złotej klatki, z
której wyszedłem.
Może jeszcze nie zabiłbym za porządne
seminarium duchowne,
lecz za zakon klauzurowy – powie-
siłbym się nagi:
nawet na tasiemce swego polonistycznego
97
życia. Zapamiętaj: ażeby zniszczyć spowiedź
krewetki, nie:
musisz odcinać drogi ucieczki – wszystkim
owocom morza.
Drift: to możesz
wykonać po moim trupie, Panie mój: szyb-
ki i wściekły, ale
nie po wiotkich odwłokach krabów pustel-
ników. Na Boga, byłem
tylko gitarą elektryczną w dłoniach
chorej na depresję
dyrektorki szkoły podstawowej. Jesienią
strzaskała mnie o
czarną podłogę psychozy, a cekin – który
z wielu pieców chleb
jadł – już się nie ocknął. Tyle mnie, a
nawet jeśli
przeżyłem, Władimir Putin już dawno – Wszedł
do pokoju, w którym
konam, aby przyspieszyć moją śmierć.
98
Metafory, metafory, metafory.
I kto wie – czy nie te najrzad-
sze profesjonalne
kosmetyki samochodowe wklepywałem w
balkonik swojego
wersu bez cienia opamiętania. Żmudna mi-
krologistyka dla
starego budownictwa była mi całkowicie ob-
ca. Niemoralnie
zanurzałem rękę w slipki wiedzy absolutnej,
tłumacząc sobie, że
bard-porfirogeneta – musi się przeglądać
nawet w kropli
deszczu. Co bodaj najgorsze, domyślałem się,
jak wzniecić wojnę
nuklearną: należało wydrzeć stronę: Step-
hena Kinga i wkleić
do tomu Bolesława Leśmiana – czyż nie
byłbym pierwszą
śmiertelną ofiarą? Czasami śniłem. Maryja
99
niosąca światu Chrystusa
stąpała po ziemi z tipsów żelowych
jak po kruchym
lodzie. Zalany potem: wszystkich estakad au-
tostradowych
wyobraźni – w pośpiechu, a nawet histerycznie
usiłowałem wybudować
jej parkiet – niemądra, rubensowska
łzo, masz to na co
zasługiwałaś (jeb!), stojąc jak wryta z: gło-
wą na wytwornicy dymu.
A może jednak linia: mojego życia
i linia: świata,
który chciałbym odratować, zakończą się zawi-
jaskiem? Przecież nie
piszę poematów, których – nie potrafił-
bym wymówić, a mowa
odrzucona przez budujących staje się
wymówką, ale i: posłowiem
– choć nie przedmową węgielną.
100
W pliku Word zalega
cisza. Prycza wyszukiwarki: zarywa się
pod moim
niewysłowionym ciężarem. To prawda, jestem głu-
pim dzbanem, ale czyż
nie trzeba mieć świni, co by pokazała,
gdzie są trufle. Moje
piwne oczy, moje nie w pełni wyświeco-
wane uszy,
przebaczcie mi. Moja wyschła klatko piersiowa –
zaskakiwana dzień po
dniu katońskim: masażem erotycznym
serca, nie odchodź. Jeszcze
wyjdę o własnych siłach z brodu,
jeszcze zaimponuję
wszystkim swoją dobudówką bezwzględ-
nej prawdomówności na
stropie domu mamideł. W Czeboksa-
rach Władimir Putin
podpisuje dekret o prazmartwychwstaniu.
*
W Niewinnomyssku
ratyfikuję
jego: dokumenty – nie
te, które
trzeba.
4-5.09.2018
2 comments:
Szkoda że nikt nie komentuje wpisów na tym blogu.Mi to się nie podoba.
Jest tylko autor... Bardzo dziękuję za komentarz i pozdrawiam serdecznie. Jeśli mogę prosić, proszę pozostać przy lekturze, wkrótce cały poemat zostanie zamknięty - całość składa się z 24 części, 120 ogniw.
Post a Comment