Ewie
Bucińskiej
116
Marek Słyk nie
żyje. Jest w Kolonii, której nie ma, choć wszyscy – na
jego pogrzebie
obłudnie będą twierdzili, że trafił na dno jeziora Naiva-
sha, bardzo
blisko, kilkadziesiąt kilometrów zaledwie: od Nairobi. Od
dziś w rosole
powikłań zabraknie starego kurczaka, który spełniał swe
zadanie
najlepiej – Marek Słyk nie żyje. Dzwonię po znajomych, pod-
suwam pod nos
najmłodszym (zalanym krwią Orzeszkowej) mozolnie
sylabizującym Nad Niemnem W barszczu przygód, wybieram im z dło-
ni Mickiewicza –
Marek Słyk nie żyje. – Marek Słyk nie żyje? Jaka to
strata, że umarł
Marek Słyk – płaskie, homorytmiczne allegro sostenu-
to podrywa się z
ziemi, jakby mówiło co najmniej o zapomnianym po-
117
lonicum językiem
takim, jak „Póki my żyjemy”. Marek Słyk nie żyje:
co dopiero mówić
o Autodafe: już dzisiaj jest starą,
posiwiałą cheterą,
kiedy wiersze
Słyka to (jeszcze po pół wieku) zniewalająca, bezzębna
krynica. Miałeś
rację, Adamie. Było Autodafe zbyt
mocnym (i jednak
nazbyt
nieostrożnym – pochopnie nieprzemyślanym) uderzeniem w li-
teracki kodeks
Haysa. Należało pisać niczym Słyk, i dopiero po latach
wszelkich lat,
eonach wszelkich eonów – stworzyć Psychozę
(to Hitch-
cock w
Kartezjuszu przywabił doń Kanta, to Kartezjusz w Hitchcocku
sprowadził na
Ziemię poststrukturalny, jesienny ogród). Któż ci zatem
nabaił o tych
spiżowych nokautach, spiżowym pożądaniu, którego nie
*
miał Ma-
rek Słyk.
118
Marek Słyk nie
żyje i jest to porażające, bo jest w Kolonii, której
nie ma w innych
postaciach niż nieegzystencjalne: contrapunctus
simplex, contrapunctus
floridus, salti diurusculi. Ja na
pewno nie
znajdę się tak
jak Marek – w tych trzech figurach naraz, bo do te-
go trzeba
mistrzostwa linearyzmu polifonicznego. Mam nadzieję,
że za sprawą Autodafe znajdę się przynajmniej w salti duriusculi,
lecz do tego
trzeba nabyć umiejętności salta – jeślibym w istocie:
to jedno
potrafił, nie musiałbym pisać o ogniu: aż przez czterysta
(prawie
czterysta): ogniw. Marek Słyk nie żyje, na co mi aksamit-
ne rękawiczki i
perłowe nausznice, skoro Marek, Marek Słyk nie
*
żyie.
[
119
„Wziąwszy przed
laty na własne barki wszystkie winy światowej
wodewilistyki
literackiej dzisiaj już nie mam nawet krztyny pew-
ności o
pojemności swego serdecznego konfesjonału” – wyjaśnia
iks, który nie
żyje; na dwieście osiemdziesiątej dziewiątej stronie
pierwszego
wydania W rosole powikłań. A właśnie…
Magdalena
Pliszka z
Zakładu Historii Języka Polskiego i Dialektologii (u nas
w Warszawie) autorka
niezłego tomu, Słownictwo seksualistyczne
w
„Gargantui i Pantagruelu” Franciszka Rabelais’go (w przekła-
dzie
Tadeusza Boya-Żeleńskiego) powinna pisarstwo Słyka – kto
wie, czy nie
całe – jak najszybciej poznać, i czy nie: spreskrypty-
wizować?
]
120
Nie żyje Bóg
Marka Słyka. Jego barszcz nie znalazł się w krypcie
i jego kurczak
nie odleciał w porę na latającym dywanie zawiei, a
to przesądziło o
tym, że Bóg ten umarł – tak samo, jak sam Marek.
Nie chciałbym,
żeby dotknęło to również mojego Boga, naturalnie
wiem, że nie
ominie mnie nietknięty, ale nikt mu nie każe być – O-
dynem: czekają
na niego całe niewydane jeszcze tomy – Pracowni
Pytań
Granicznych Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu,
które wyjaśnią
mu, jak stać się wdzięcznym obiektem teologii Alla-
dyna. Nie żyje
Bóg Marka Słyka. I to jest porażające, bo jest w Ko-
lonii, której
nie ma razem z Markiem, o którym mówi się, że: trafił
*
do Nairobi. To
nieprawda. Nie jestem
jestem, który
nie jestem. Nie – jestem
jestem, który jestem.
Nie jestem – nie
jestem.
8.04.2019
1 comment:
Żyj chłopie! Jesteś skarbem narodu.
Post a Comment