Monday, April 8, 2019

Autodafe 3 (23)


Ewie Bucińskiej

116

Marek Słyk nie żyje. Jest w Kolonii, której nie ma, choć wszyscy – na
jego pogrzebie obłudnie będą twierdzili, że trafił na dno jeziora Naiva-
sha, bardzo blisko, kilkadziesiąt kilometrów zaledwie: od Nairobi. Od
dziś w rosole powikłań zabraknie starego kurczaka, który spełniał swe
zadanie najlepiej – Marek Słyk nie żyje. Dzwonię po znajomych, pod-
suwam pod nos najmłodszym (zalanym krwią Orzeszkowej) mozolnie
sylabizującym Nad Niemnem W barszczu przygód, wybieram im z dło-
ni Mickiewicza – Marek Słyk nie żyje. – Marek Słyk nie żyje? Jaka to
strata, że umarł Marek Słyk – płaskie, homorytmiczne allegro sostenu-
to podrywa się z ziemi, jakby mówiło co najmniej o zapomnianym po-

117

lonicum językiem takim, jak „Póki my żyjemy”. Marek Słyk nie żyje:
co dopiero mówić o Autodafe: już dzisiaj jest starą, posiwiałą cheterą,
kiedy wiersze Słyka to (jeszcze po pół wieku) zniewalająca, bezzębna
krynica. Miałeś rację, Adamie. Było Autodafe zbyt mocnym (i jednak
nazbyt nieostrożnym – pochopnie nieprzemyślanym) uderzeniem w li-
teracki kodeks Haysa. Należało pisać niczym Słyk, i dopiero po latach
wszelkich lat, eonach wszelkich eonów – stworzyć Psychozę (to Hitch-
cock w Kartezjuszu przywabił doń Kanta, to Kartezjusz w Hitchcocku
sprowadził na Ziemię poststrukturalny, jesienny ogród). Któż ci zatem
nabaił o tych spiżowych nokautach, spiżowym pożądaniu, którego nie

                *

miał Ma-
rek Słyk.

118

Marek Słyk nie żyje i jest to porażające, bo jest w Kolonii, której
nie ma w innych postaciach niż nieegzystencjalne: contrapunctus
simplex, contrapunctus floridus, salti diurusculi. Ja na pewno nie
znajdę się tak jak Marek – w tych trzech figurach naraz, bo do te-
go trzeba mistrzostwa linearyzmu polifonicznego. Mam nadzieję,
że za sprawą Autodafe znajdę się przynajmniej w salti duriusculi,
lecz do tego trzeba nabyć umiejętności salta – jeślibym w istocie:
to jedno potrafił, nie musiałbym pisać o ogniu: aż przez czterysta
(prawie czterysta): ogniw. Marek Słyk nie żyje, na co mi aksamit-
ne rękawiczki i perłowe nausznice, skoro Marek, Marek Słyk nie

                *

żyie.

[
119

„Wziąwszy przed laty na własne barki wszystkie winy światowej
wodewilistyki literackiej dzisiaj już nie mam nawet krztyny pew-
ności o pojemności swego serdecznego konfesjonału” – wyjaśnia
iks, który nie żyje; na dwieście osiemdziesiątej dziewiątej stronie
pierwszego wydania W rosole powikłań. A właśnie… Magdalena
Pliszka z Zakładu Historii Języka Polskiego i Dialektologii (u nas
w Warszawie) autorka niezłego tomu, Słownictwo seksualistyczne
w „Gargantui i Pantagruelu” Franciszka Rabelais’go (w przekła-
dzie Tadeusza Boya-Żeleńskiego) powinna pisarstwo Słyka – kto
wie, czy nie całe – jak najszybciej poznać, i czy nie: spreskrypty-

wizować?
]

120

Nie żyje Bóg Marka Słyka. Jego barszcz nie znalazł się w krypcie
i jego kurczak nie odleciał w porę na latającym dywanie zawiei, a
to przesądziło o tym, że Bóg ten umarł – tak samo, jak sam Marek.
Nie chciałbym, żeby dotknęło to również mojego Boga, naturalnie
wiem, że nie ominie mnie nietknięty, ale nikt mu nie każe być – O-
dynem: czekają na niego całe niewydane jeszcze tomy – Pracowni
Pytań Granicznych Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu,
które wyjaśnią mu, jak stać się wdzięcznym obiektem teologii Alla-
dyna. Nie żyje Bóg Marka Słyka. I to jest porażające, bo jest w Ko-
lonii, której nie ma razem z Markiem, o którym mówi się, że: trafił

                *

do Nairobi. To nieprawda. Nie jestem
jestem, który nie jestem. Nie – jestem
jestem, który jestem. Nie jestem – nie

jestem.   

8.04.2019

1 comment:

Anonymous said...

Żyj chłopie! Jesteś skarbem narodu.