|
Andrzej Olczyk, Koleiny |
Noc z
16 na 17 października 1834 roku stary William Turner spędził w otoczeniu swoich
londyńskich studentów – na łodzi dryfującej na środku Tamizy ustawionej
naprzeciwko płonącego gmachu Izby Lordów i Izby Gmin. Szok i niedowierzanie
londyńczyków: teatr żywiołów uczynił swoim proscenium siedzibę parlamentu
angielskiego. Zanim jednak powstało płótno Pożar
parlamentu, Turner przygotował dziesiątki wprawek, którymi zapełnił dwie
teki szkiców. Wykonał także akwarelę i pracował ołowianym sztyftem. Podobny
wysiłek, odyseje przygotowań, krew prologu – jak określali ów etap powstawania
dzieła europejscy romantycy – charakteryzuje proces tworzenia linorytów
Andrzeja Olczyka, wykonywanych (jak wyjawił ich autor) m. in. do koncertów
Szostakowicza. „Uważajcie, Lustro bowiem przechadza się po Gościńcu” –
ostrzegał dwa stulecia wstecz autor Straconych
złudzeń, Stendhal. Koleiny mogą
okazać się – przyznaję to z niepokojem – pamiątką tej upiornej, przepalającej
fakturę stanu rzeczy przechadzki. Na oczach wszystkich Olczyk zmienia się
przecież w doskonały owal szkła, odbijający żyzną i życiodajną jasność,
słoneczną Jeruzalem. Nie jest już obserwatorem: obserwatorów gromadzi wokół
siebie, aby przechadzając się po Gościńcu, kpić z ich narcyzmu. Podobnie zachowuje
się Turner: oglądanie refleksu wewnątrz koleiny i płomienia trawiącego fasadę parlamentu ma
w sobie coś z gorączki voyeuryzmu. W bruzdach ziemi, w łunie ognia jak w
platońskiej jaskini – siła mistyczna ulega rozemanowaniu. Spala się w
materialności.
|
K. Schodowski, Melancholie |
„Kobieta stara, ponura i zbolała,
ubrana w brzydkie suknie, bez żadnych ozdób, siedząca na głazie z łokciami na
kolanach, obiema dłońmi podpierająca brodę” – w ten sposób Cesare Ripa, autor Ikonologii, przedstawia antyczny
wizerunek Melancholii. Dodaje przy tym – „ubrana jest nędznie i nie nosi ozdób
ze względu na podobieństwo z drzewami bez liści i bez owoców, gdyż
melancholikowi nigdy nie starcza energii, aby pomyśleć o jakimś wygodniejszym
życiu, ponieważ cały czas zajęty jest unikaniem grożących mu jakoby, wyimaginowanych
klęsk, bądź szukaniem środków zapobiegawczych”. Rzeczywiście, w rysunku
Krzysztofa Schodowskiego jest coś z tradycji dawnej emblematyki. Androgyniczny
portret mężczyzny i kobiety umocowany został zgodnie ze starożytną koncepcją
popiersia, na fundamencie ściętej piramidy. Z jej ramion wysunięto jednak
falujące wstążki materiału, co wyraźnie oddaliło myśl o całości rysunku jako o
popiersiu wkomponowanym w obraz na rzecz ekslibrisu. Niełatwo określić, co
złączyło żuchwy i szyje postaci odciętych od siebie kolistą, astralną
przestrzenią. Kręgi, łańcuch czy obroża? Dlaczego wreszcie dolną, ziemską,
fizyczną część obrazu z wyznaczonymi popiersiem i ekslibrisem odwraca niemal w
symetrycznym odbiciu część górna, niebieska, metafizyczna z wachlarzem i dwoma
skrzydłami? W Melancholiach Schodowski wydaje się przyjmować
postawę gracza: nie tylko z ideą symetrii renesansowej, lecz także z koncepcją
portretów androgynicznych tamtego czasu, najsilniej – jak zdawałyby się wskazywać tropy – odwołując się do Portretu Montefeltrów Pierro della Francesca.
|
P. della Francesca, Portret Montefeltrów |
No comments:
Post a Comment