61
Błagam,
psiknij mi w twarz chociaż paroma kroplami
wiary.
A jeśli możesz, nie wahaj się, posłuż się nawet
żelastwem
– wtryskiwaczem. Powróć mnie na ojczyz-
ny
łono, proszę, nie zawracaj w stronę – sierści, futra,
łapek
hejczyzny. Niezły ze mnie cymbał, Panie. Lecz
bądźmy
szczerzy, Ty też nie jesteś Jankielem. Byłem
głodny
jak wilk, a nie dałeś mi jeść. Wysuszony, wy-
su-szo-ny
jak hiena jaskiniowa na solniskach pustyni
Atacama,
a nie dałeś mi pić. Czym jest ból o imieniu
bulimia,
skoro jednym tknięciem zwala go na ziemię
62
przerażenimia.
Może tak właśnie powinienem czytać
sobie
samemu z dłoni: straszne wczoraj – jezioro ma-
rzeń
ścięte mrozem koszmaru, niezłe dzisiaj – gorzał-
ka
złej perspektywy nareszcie w dobrych rękach, lep-
sze
jutro – Księga dżungli mojego życia:
w twardych
okładkach
śmierci. To frazes ograny jak kaloryfer na
męskim
brzuchu, ale pomimo wszystko – jest małym
cudem:
wiersz o konsystencji kremu do opalania roz-
wiązuje
się słońcem nad moim grobem: zabłyśnie jak
neon
nad burdelem, czy spłonie jak burdel od neonu?
63
Proszę,
wylej na mnie całą skrzynię wodną benzodia-
zepiny,
wyślij za moim utrudzonym toksykomanią u-
mysłem
list gończy tabletek nasennych. Znów chciał-
bym
usłyszeć nutę człowieczą Czechowicza,
nie prog-
ramowalny
automat perkusyjny jego znacznie ograni-
czonych
kuzynów z odległej przyszłości. I jeśli – tak
modli
się sprzedawca chińszczyzny, to gotów jestem
umrzeć
za Chiny w – niewypowiadalnych w żadnym
europejskim
języku – mękach. Czytelne niebo ponad
poczytnym
miastem, które nie uznało – nigdy nie uz-
64
na
– mojego honorowego obywatelstwa, przewracam
do
góry dnem tak, by złapać pszczołę świetnego best-
ci
rzepa u sandału, mogę jednak tak skłębić powietrze
nad
Twoją stopą, że rzep odstrzeli jak korek od szam-
pana.
Myślę, że ostatecznie powinienem stąd zniknąć.
Może
przyjąć kulę przeznaczoną dla swojego studen-
ta?
Wyczołgać się z uniwersytetu, charcząc, że odda-
łem
życie za dużo młodszego od siebie. A zresztą na-
wet
nie koniem – powozić mógłbym: gołębiem z ery
65
przedtelegrafowej.
Mam w sobie tak wyrazisty: szós-
ty
zmysł samozatraty, że wiem. Zrobiłbym prawo jaz-
dy
i w ciągu pierwszych dwóch lat umyślnie: zboczył
z
pasa, wjechał królowi szos w drogę: po szczerbiec z
tylnych
siedzeń. Jakbym czytając cokolwiek, Boguro-
dzicę,
Słowackiego, „Miłujcie się”, Muzykę w
świecie
starożytnym
Curta Sachsa, Szaloną miłość Boga Paula
Evdokimova,
„Rycerza Niepokalanej”, żuł obrok nasą-
czony
psychoaminą. Ktoś powie, a ktoś to zagada, pej-
zaż
jak z Chełmońskiego. Znów we wszystko uwierzę.
*
Wyrównam niwelator, wy-
sunę ukradkiem libellę na
(niewidzialnym) statywie.
11-12.08.2018
No comments:
Post a Comment