66
Mam swoją
odwieczną pogłoskę, w niej odwieczorną
zawieję i
postawiony horoskop – nie jestem Tomkiem
Sawyerem. Mam
także conocną rundę, prążkami: zdo-
biłem dolinę: a
teraz strzela, migoce – nie jestem Huc-
kiem Finnem.
Hej, Orion zjadł Telimenę, lecz wypluł
jej gorzką
głowę! Może więc mnie ktoś – oszczędzi. I
tylko wyciszy
Czechowem. Polscy pisarze współcześ-
ni, co
przepadliście bez wieści, już biegnie wam na ra-
tunek przez
chaszcze leśnik boleśnik – i polskie poetki
wyprzeszłe,
przeszłyście przez jądro ciemności i mimo
67
to wybrałyście
dzień z jogą namiętności? – Być może
nie rozumiem,
półromski Żeromski: od pieśni, a może
ocyganiłem –
przyszedłem tu tylko coś streścić. – Tak
jest, jak
zżyjesz się wielce z zającem: z myksomatozą.
Przyrządzisz
rozcier, lecz serce i tak ci pomiesza lek z
grozą. – I tak
jest, jak zaczniesz żałować krowy z ospą
rzekomą. Wykończysz
ją pod kukułkę, lecz – w końcu
rozsypiesz gawronom. Wiem, nie jest ci obojętne: wyj-
rozsypiesz gawronom. Wiem, nie jest ci obojętne: wyj-
dzie kwadrat czy
kula, czy wypróżnisz alfabet, czy wy-
tonujesz… umlaut…
Skończyła się polna ścieżyna, po
68
męsku czas:
wyjąć kamerę, chłonny jak watolina – nie
będę Tomkiem
Sawyerem. Nie będę Tomkiem Sawye-
rem, nie będę
Tomkiem Sawyerem. Kurwa niech strze-
li w poemat,
chcę uciec na swoją kwaterę. – Spierdolić
na swoją pustelnię
i choćby trzęsąc się z zimna – przez
wrota skalne na
oścież – „wybiła moja godzina” – wy-
charczeć od
Niekrasowa po Takkrasowszczyków: pos-
połu: drukarka
niech razi mnie w oczy jutrzenką papie-
rzysk i gnoju. U
innych ludzi w czystości podają chleb
przez chusteczkę.
U mnie lądują pod stołem – bawiąc
69
się sobą jak
wieczkiem. Powiesz: dojrzało lato, pogod-
ność bankietu
jest w cenie. Powiem: nic nie rozumiesz,
gdyż w zimie
miałeś: widzenie, jesienią: przeczuwanie,
swój tomik stwarzałeś
wiosną – od ręki na kolanie. Nie
widzisz więc
bezpośrednio, choć: trzęsiesz swoją budo-
wą, masz nadal
czerep: zlepiony – folią: pęcherzykową.
Lecz spocznij na
podokniu – sięgniemy myślami w doli-
nę, a ja ci
wytłumaczę: nie jestem Huckiem Finnem, nie
jestem rikszarzem
bzu, jestem jego: kowalem, szewcem
i ludwisarzem.
Nie jestem jego rikszarzem! Nie – byłem
70
jego rikszarzem!
Mogą od tego rabanu dudnić – i ściany
obory, nic mnie
nie będzie obchodzić, jestem zmęczony
i chory. Mogą od
tego wrzasku rozpadać się cerkwie uni-
tów, nic mnie
nie będzie obchodzić – jestem ze stada ba-
nitów. Może na
drodze krzykowi stanąć półroczne dziec-
ko, a nic mnie to
nie obejdzie – wyrżnie się z przykrą ku-
leczką. Nie jestem
z rodziny Sawyerów – nie jestem z ro-
dziny Finnów. Gdy
budzę się sam: nad ranem, nie słyszę
wołania jaśminu.
Co najwyżej – parsknięcia starej, styra-
nej kłody. To
burza nad szklanką wody – szła jeszcze ze
*
szklanki
wody.
wody.
15.08.2018
No comments:
Post a Comment