Męskie
emocje
starych
matuzalemów
76
Cali wy,
nieporadni wy. Pobrudzony od stóp do głów tłusz-
czem
korespondencji – z przepyszną skwarką własnego pa-
miętnika w palcach
(a jak ja nią obracam jak kulistą blizen-
ką!) – znajduję
pod nogami raz po raz, dzień po dniu, jeżeli
tylko jest słońce,
rodzynki waszych maili i smsów (tysiące!
tysiące tysięcy!).
Skwarka aż wyskakuje mi z rąk, krzycząc
dziewczyną i spada
na wasze słowo szepczące rosnącym w
w niebo, świeżym
basem chłopca. Zdziwicie się, ale chyba
rozumiem to
najlepiej: statyczny kinkiecik pocałunku Juda-
sza to za mało w
epoce niewygasającego – płomienia seksu.
77
Chłoszczący
ramiona i piersi wiatr koła podbiegunowego –
nierozgrzany na
czas miechem kowalskim waszych poema-
tów – nie wznieci
symultanicznego huraganu waszych serc,
a co najważniejsze
nie podnieci Boga – a ten nie wzleci Du-
chem Świętym w
powietrze, aby uratować was od wiecznej
śmierci. Choćbym
kroczył ciemną doliną – powtarzacie jak
papuga jedną i tę
samą klasę ptasiego radia, ale nic z nawet
najlepszą mantrą –
nie zrobicie bez płomienia seksu – i bez
dobrego miecha
kowalskiego. Zostanie szept – cichy, niebi-
tewny szept
pożegnania na SOR-ze słowem cichym i zakli-
78
nającym,
niskopiennym i bezradnym: robiłam, co mogłam,
najdroższy. A gdybym
tylko mogła – ulepiłabym Ci z tego
całego Herberta
Chrystusa, aby Cię wskrzesił, z tego Miło-
sza Maryję, aby
Cię ukołysał(a) z powrotem do: wielkiego
życia i seksu
pomnożonego przez dwie moje dłonie. Alma-
nachy,
nierozgryzione dokładnie tabletki antykoncepcyjne,
antologie,
eksplodujące slawistyki strzelające włochatymi
czapkami
polonistyk w powietrze. Cali wy suicydalni, au-
todestrukcyjni wy
– którzyście się wkradli do Autodafe
(1)
przez drzwi
kuchenne Portretu artysty z czasów
młodości
79
Jamesa Joyce’a:
mówię wam – precz, (2) przez „jakubową”
drabinę
ewakuacyjną Eichmanna w Jerozolimie
Hannah A-
rendt: mówię wam –
precz, (3) wreszcie przez studio nagra-
niowe Maski i pieśni Ezry Pounda, w którym
pewnej wrześ-
niowej nocy z
bezwarunkową zgubą dla siebie i swoich blis-
kich – kochałem
się z Johnem Berrymanem: mówię: wam –
precz, precz, ach
precz. A zresztą: pozostań sam, tak jak ja.
Wbij nóż w
informator – i schłostaj: zamiecią swoich słów
szerokie,
alabastrowe plecy starych frazeologizmów. I pao
dzy, pam pao dzy:
zaszumi niemal nad tobą noblowski łow-
80
ca snów, zaskrobie
rozdarta sosna nagrody imienia Goethe-
go, jakby drapała
w okno nowego mega-Fausta – z mocami
hamletogodzin, stu
hamletogodzin. Lecz kim ja jestem? Je-
żeli napiszę, to Doktora Chrystusa, jeśli zaś stanę do
walki,
to z Doktorem Faustusem, lecz jeśli pójdę do
wojska, to tyl-
ko w masce Johna
Dolittle’a porażony: piętrową grozą usy-
piania zwierząt. Cali wy rozśpiewani, roztańczeni, oszcze-
kani pudelkami
sonetomanii. Cały ja rozebrany, pokarany,
walący łbem o
drzwi rany. Choćbym kroczył ciemną doli-
ną – nie ulęknę
się diabła nawet w łożu, nawet w łożysku
*
śmierci.
Tadż Mahal, 28.08.2018
No comments:
Post a Comment