Wednesday, August 29, 2018

Autodafe 2 (16)


Męskie emocje
starych matuzalemów

76

Cali wy, nieporadni wy. Pobrudzony od stóp do głów tłusz-
czem korespondencji – z przepyszną skwarką własnego pa-
miętnika w palcach (a jak ja nią obracam jak kulistą blizen-
ką!) – znajduję pod nogami raz po raz, dzień po dniu, jeżeli
tylko jest słońce, rodzynki waszych maili i smsów (tysiące!
tysiące tysięcy!). Skwarka aż wyskakuje mi z rąk, krzycząc
dziewczyną i spada na wasze słowo szepczące rosnącym w
w niebo, świeżym basem chłopca. Zdziwicie się, ale chyba
rozumiem to najlepiej: statyczny kinkiecik pocałunku Juda-
sza to za mało w epoce niewygasającego – płomienia seksu.

77

Chłoszczący ramiona i piersi wiatr koła podbiegunowego –
nierozgrzany na czas miechem kowalskim waszych poema-
tów – nie wznieci symultanicznego huraganu waszych serc,
a co najważniejsze nie podnieci Boga – a ten nie wzleci Du-
chem Świętym w powietrze, aby uratować was od wiecznej
śmierci. Choćbym kroczył ciemną doliną – powtarzacie jak
papuga jedną i tę samą klasę ptasiego radia, ale nic z nawet
najlepszą mantrą – nie zrobicie bez płomienia seksu – i bez
dobrego miecha kowalskiego. Zostanie szept – cichy, niebi-
tewny szept pożegnania na SOR-ze słowem cichym i zakli-

78

nającym, niskopiennym i bezradnym: robiłam, co mogłam,
najdroższy. A gdybym tylko mogła – ulepiłabym Ci z tego
całego Herberta Chrystusa, aby Cię wskrzesił, z tego Miło-
sza Maryję, aby Cię ukołysał(a) z powrotem do: wielkiego
życia i seksu pomnożonego przez dwie moje dłonie. Alma-
nachy, nierozgryzione dokładnie tabletki antykoncepcyjne,
antologie, eksplodujące slawistyki strzelające włochatymi
czapkami polonistyk w powietrze. Cali wy suicydalni, au-
todestrukcyjni wy – którzyście się wkradli do Autodafe (1)
przez drzwi kuchenne Portretu artysty z czasów młodości

79

Jamesa Joyce’a: mówię wam – precz, (2) przez „jakubową”
drabinę ewakuacyjną Eichmanna w Jerozolimie Hannah A-
rendt: mówię wam – precz, (3) wreszcie przez studio nagra-
niowe Maski i pieśni Ezry Pounda, w którym pewnej wrześ-
niowej nocy z bezwarunkową zgubą dla siebie i swoich blis-
kich – kochałem się z Johnem Berrymanem: mówię: wam –
precz, precz, ach precz. A zresztą: pozostań sam, tak jak ja.
Wbij nóż w informator – i schłostaj: zamiecią swoich słów
szerokie, alabastrowe plecy starych frazeologizmów. I pao
dzy, pam pao dzy: zaszumi niemal nad tobą noblowski łow-

80

ca snów, zaskrobie rozdarta sosna nagrody imienia Goethe-
go, jakby drapała w okno nowego mega-Fausta – z mocami
hamletogodzin, stu hamletogodzin. Lecz kim ja jestem? Je-
żeli napiszę, to Doktora Chrystusa, jeśli zaś stanę do walki,
to z Doktorem Faustusem, lecz jeśli pójdę do wojska, to tyl-
ko w masce Johna Dolittle’a porażony: piętrową grozą usy- 
piania zwierząt. Cali wy rozśpiewani, roztańczeni, oszcze-
kani pudelkami sonetomanii. Cały ja rozebrany, pokarany,
walący łbem o drzwi rany. Choćbym kroczył ciemną doli-
ną – nie ulęknę się diabła nawet w łożu, nawet w łożysku

                *

śmierci.     

Tadż Mahal, 28.08.2018

No comments: