Łukaszowi
Szymańskiemu
61
Autodafe kulminuje w wyszukanej intertekstualności dokładnie
w taki sam sposób, w jaki najtrudniejsza – erotyczna sztuka
kra-
wiecka urzeczywistnia się w szyciu koronkowych kompletów e-
rotycznych. To najefektowniejszy cud całej twórczości:
targany
niepewnością wrzucam Ci padlinę do łóżka, Ty jednak: mi prze-
baczasz. Zmarzłe łany
wyparowują, krystalizują się: łany posra-
ne od niedorzeczności kosiarki. Co mam w Twoim przekonaniu
czynić, by nieopróchniałej zdrzeni nie rozparł całkowicie
suchy
tapir trawnika? Piękna, niepołyskliwa perła o wartości
Wisławy
Szymborskiej grubieje od dyskretnego śmiechu, słysząc słówka
62
w rodzaju „stabat Sontag Dolorosa”, „stabat Hartwig
Dolorosa”.
Rozpalony od nierozwiązanych w porę problematów, z tobołem
podręczników do ontologii literatury trafiam – na onkologię
lite-
ratury, zapowietrzony i niedotleniony naraz (bo pogrzebany
pięć
stóp pod ziemią doświadczenia). Potrzebuję bardzo dobrej wody
do lekarstw, ale nikt – nie jest w stanie zaprowadzić mnie aż
nad
jezioro. Potrzebuję komórki do kontaktu z bliskimi, ale:
zupełnie
nikt nie jest w stanie doprowadzić mnie do nadmiejsc,
półmiejsc,
w których dałoby się wymienić ekran telefonu – na
niewidzialny.
Jak bardzo upokarza: obwodzić własne prącie kokardką: umysło-
63
wości, i to nie w pierwszej lepszej bibliotece publicznej,
lecz: na
Kasprowiczówce, u granicy dwóch stoków. Mogę krzyczeć pięć-
set dni białych jako śnieg i pięćset nocy czarnych jako
smoła, ale
wolałbym, abyś usłyszał tylko pogłos guantanamery. To nie
jest
msza za miasto Uncovered, które wyrosło na gruzach Zakopane-
go, to moja osobista tragedia, którą pragnąłbym się dzielić tylko
z tymi, z którymi bezwzględnie muszę (a słowa takie, jak
„Jerzy
Giedroyciu, zmiażdż moje struny głosowe i uwolnij moją duszę”
Giedroyciu, zmiażdż moje struny głosowe i uwolnij moją duszę”
warto obsłonić dyskrecją – dyktafonu) (a słów do
wykorzystania
mam jeszcze tak dużo, że gdyby ustawić piramidę: z ich! sylab
–
64
sylab, nie liter – bez trudu wdrapałbyś się na orbitę). Tak,
jeżeli
tylko bezbolesnej, to wypatruję śmierci z utęsknieniem. I:
jeżeli
tylko bezprzedmiotowego, to podobnie – wypatruję cierpienia z
utęsknieniem. Jeżeli abstrakcyjnej, to nicości, bo – jako
ostatnia
nie umiera nadzieja, ale wiara w naszą własną niewinność.
Wia-
ra, dzięki której latami mknęliśmy brzytwą po szyi
wrażliwości
społecznej, ani odrobiny jej nie zacinając, więcej –
tworzyliśmy,
nie prześwietlając pod papierem do wierszy góralskiego
smalcu.
Prekursorski, zjawiskowy, oniryczny – szkoda, że jest:
kolporte-
rem. Iluminująca, ożywcza, niedoangażowana – szkoda, że jest:
65
sypialnią Piotrkowa Trybunalskiego, erotycznym semikonfesjo-
nałem Zielonej Góry. Przedrzeć się do niej przez roztopy
poety-
ki i skalisty brzeg kontrowersji metateoretycznej to na nic –
bo
czy nie staniesz strudzony jedynie przed myślącym i czującym
orgazmem? Jest już 2 marca i myślę, że mój czas naprawdę się
kończy. Myślę o matce. Wyobrażam sobie, że jest humanistką,
nie stomatologiem i że uczy mnie wieczorami filozofii umysłu,
która powoli staje się moją: nieśmiertelną modlitwą.
Modlitwą,
która z pewnością mnie przeżyje, bo jestem kruchy i słaby –
bo
ptak, który znienacka zalatuje mi drogę, obala mnie za ziemię
z
*
radości.
2.03.2019
No comments:
Post a Comment