Piotrowi
Mitznerowi
86
Daremne żale – próżny trud – mam w sobie wielki organizmalny
cień, z którego nie mogę porodzić niczego: dostatecznie
żywego.
Franciszek Mirandola targany wiatrem, próbując mnie wyminąć:
nabija się na moją głowę, palce u rąk i u stóp, stając się:
jedynie:
rośliną prawdopodobną, półprotistem. Ochej mój mizerny, ochej
mój zagaszony: jedno nieodpowiedzialne: charknięcie z
cukierni,
a już trufla zamienia się w truchło, gdzie plęgnie się ucho,
a mia-
ło stanąć ufo. Daremne żale – próżny trud, bo: wyszczekane, lite-
rackie cwaniactwo już szykuje prafootwork na koronę klockową,
w której zakląłem swą duszę. Te śliczne nibynóżki w usmażonej
87
wtóroustej gołocie literatury, które przyjęły za dobrą monetę
sta-
ry, sylwestrowy przesąd, że stąpają po utajonych, jednak preprąt-
kujących już brylantach – wymyślą i opracują psychoterapię:
dla
narodów, głęboko w to wierzą. Zobaczymy w końcu – na własne
oczy i smażoną polędwicę lata, i parującą genidentyczność, którą
omyłkowo całe wieki, wierni humanistycznym geografiom, nazy-
waliśmy Jerozolimą słoneczną. Daremne żale – próżny trud –
nie
zakwitniemy. Czym? Paryżem naszej otyłości? Brugią cukrzycy?
Casablanką stresu pourazowego? Mamma Mią roztańczonych sy-
nów i córek, których przemocą zrzucimy w superbezdzietny sen?
88
Daremne żale – próżny trud – mam w sobie wielkie organizmalne
uniwersale, które usycha i obrasta tłuszczem, rojąc sobie –
że: nie-
przerwanie cechuje je wytworna
i całokrystaliczna samożywność.
Ażeby nie popaść w posępny nastrój – ażeby nie popaść w
śmierć,
uważam, że mam w sobie: przerębel – Przerębel – nie
schorowaną
wartość absolutną i że wyjdzie kiedyś z niego: Jezus Chrystus:
zja-
wiony pod postacią, której nie sposób: tym razem w ogóle się spo-
dziewać. W globalnym syrenim Betlejem pić będziemy: dni, noce:
wpierw po dionizyjsku, potem po disneyowsku – machać do egzo-
księżyca gąbką lub koralowcem, śmiać się z dewockich śmigusów
89
złamanych w lustrze wody. Daremne żale – próżny trud – i
musiał-
bym być szalony, by po tym wszystkim, co napisałem: w Autodafe,
nazwać siebie Dominikiem Savio poezji polskiej – a jednak
jestem
nim: szalejącym i obłąkanym, niepochwytnym, utkanym z
pajęczy-
ny i niemogącym się zdecydować, czy iść drogą świętego Tarsycju-
sza romantycznej tradycji literackiej czy drogą tajemniczego
dziec-
ka E.T.A. Hoffmanna. Dominik Savio. Niewielkie pęknięcie nieuś-
rodkowane zaczepem „Dominik Savio”, jedno nietypowo, mało za-
bawnie migające światełko, a już alkowa alkoholowa: rozgnieciona
pod naporem alkowy alkocholowej: wytryskująca litera „c” robi
mi
90
dziurę w piersiach wielkości góry Karmel. Piotr Kien: z Canettiego
spowiada Timofieja Pnina: z Nabokova: i poucza go, mówiąc: „Da-
remne żale – próżny trud, bezsilne złorzeczenia – tryb
oznajmujący,
drogi Tymku, to nie Synaj w Appalachach, lecz nasze
bezpośrednie
sąsiedztwo – potworne bóle głowy ciągnące się i całymi
miesiącami
po nieprofesjonalnym przeszczepie włosów, Katarzyna Skorupa:
ca-
łująca się w szatni z Paolą Egonu i Damian Rzeszowski – zabijający
swoją rodzinę na wyspie Jersey”. Á propos takich – jak Rzeszowski.
Lubię wspominać swoje niekrwawe zwycięstwa nad tymi – których
kochałem. Mindhurting (prepodnaja)
z miejsca zmienia się w heart-
*
hurting (pre:podobna-
ja) i rozrywa mi piersi.
17-18.03.2019
No comments:
Post a Comment