Krzysztofowi
Schodowskiemu
66
Nie byłem bity
do nieprzytomności kolbami sowieckich karabi-
nów, nie dość
tego: nigdy nie będę po dwóch cesarkach, nie bę-
dę nawet po
jednej. Czy to oznacza, że skale: mojego cierpienia
nie przekroczą
pewnego zasadniczego progu, bo naturalnie: tak
właśnie
narodzony, jestem gitarą o zablokowanym pręcie: regu-
lacji gryfu? W Autodafe liczyłem się oczywiście z tym,
że zgril-
lowanie artysty
nie będzie dla nikogo rozgrillowaniem w ogóle:
całego człowieka
– pod śmierć. Nie będąc jednak: drugim Piot-
rem Szczęsnym,
liczyłem, że nie upadnę całkiem w ziemię: jak
upadłem,
wrzeszcząc z rozerwaną na strzępy: nadpodstrunnicą.
67
Boże, jak ja się
sparszywiłem. Starszy – od kalendarzy z Janem
Pawłem Drugim
spoglądam: na Wadowice – jak na Casablankę
polskiego
katolicyzmu i myślę: o wierszu Hartwig: jasne
niejas-
ne
jasne niejasne. Przeciw takim, jak ja spisała zresztą
Hartwig
całe bloki
wierszy po dwutysięcznym roku – jej Uciekam,
ucie-
kam
albo też jej Klarysew są dla mnie,
lecz nie o mnie – słodki
grafoman w
śniadego barbarzyńcę: poznała mnie w końcu, mia-
łem szesnaście
lat, płonęły wszystkie meble: wolne z wyprawo-
wymi. Przeczytaj
najlepiej To mówią udokumentowane.
Zobacz
to sam: jak
donośnie potrafi mówić tłumaczka Ginsberga, Cend-
68
rarsa w pluralis maiestatis. Zdrętwiałem – kiedy
zobaczyłem to
wszystko po raz
pierwszy, zafaszerowany: smoliście mrocznym
zmierzchem w środku
olimpiady literatury polskiej (późna Hart-
wig tematem dla
młodych olimpijczyków?). „Fellini mówi: jes-
tem kłamcą / Miłosz
mówi: jestem złym człowiekiem // kiedyś
nie dowierzano
przechwałkom (los mój przesądzony – przynaj-
mniej w jej
pokojowych, przyjaznych oczach: myślałem) teraz
powątpiewamy w
prawdę samooskarżeń / wiemy że prawda (a
jeśli wynika z
wieloletniego, autystycznego wpatrywania się w
ciemność?)
niedostępna jest również w rejonie zwierzeń” – jak
69
ja się potwornie
sparszywiłem: tęgie, w ogóle nieprzerzedzalne
bakenbardy zła
zwinęły mi zawiesiście aż dwie długości głowy.
Z drugiej strony
– może nie jestem dalekim ascendentem Samu-
ela Becketta,
nie oznacza to jednak, że wyznaczam jedynie tyle,
co Pan
Pompaliński literatury polskiej. Wyobraź sobie Hartwig
zresztą, lecz
nie tak jak zazwyczaj – oddzielającą Settembrinich
od Pompalińskich
spojrzeniem zamęczonej pantokratorki, a ma-
jącą
wysterylizować (od brzegu po brzeg) cały rozwrzeszczany,
sierściaty
kosmos i nie podruzgotać się własnymi nogami. Dob-
re kilka lat
temu zapragnąłem wierzyć w to, że istnieje świat in-
70
ny pod każdym
możliwym względem. Autorka Wierszy amery-
kańskich
(nie kto inny) pisze tutaj (potrafi napisać!) Metafizykę
dwugłowego
cielęcia, a mnie konającego, rozgniecionego wóz-
kiem do
rozpoławiania traktorów nie znajdują przypadkiem: w
kapuście poematu
– pośród tysięcy, tysięcy tysięcy: paraliterac-
kich odruzgów.
Chciałbym rozpołowić się nie dlatego – by um-
rzeć, lecz ażeby
schronić w sobie (przykładowo) swojego syna;
i jeszcze synów,
córki innych bliskich mi poetów. Bo: to nie są
proste,
dwuwymiarowe Autogilotynki
Czachorowskiego. Zrobi-
łem nazbyt mało
i Norwidowski tytan flegmy zmienił się w dzi-
siejszego karła
ze spermy. Nie zaspokoję kilku najważniejszych
*
pragnień niebem
nad Płoskirowem. Nie
zaspokoję głodu
– plackiem karaibskim.
Nie byłem bity
kolbami karabinów: nie
zaspokoję diabła
nad sobą – prasobą - -.
10.03.2019
No comments:
Post a Comment