Wednesday, December 26, 2007
Walka Jakuba z aniołem
szanowni państwo wpierw
spójrzmy na nieudeptaną ziemię
godną wzmianki w le figaro
i męski charkot który mógłby być
basem rodzącym areopagi
oto nad jakubem przelatuje awionetka
zbuntowani aniołowie wyjaśnia przeciwnik
i zaciska pięść na wieżowcu jego włosów
teraz patrzcie państwo uważnie
światło rozbija głowę o tysiące palców
każdy paznokieć to hektopaskal
jakub płacze coś wybucha w powietrzu
anna jantar krzyczy
koliber wykłuwa oko
szalom drodzy
szalom
26.12.2007r.
Friday, December 21, 2007
Antygonie w dniu urodzin
cukiereczku mnie już nie ma
a na tym małym półwyspie
właśnie kończy się planeta
pójdziesz więc na południe
księga powtórzonego prawa
otworzy ci plecy od wewnątrz
musisz zachować spójność
prosi cię o to rozkawałkowany
zawiń moje lewe ramię
w swój błyszczący żakiet
potrafię brudzić bardzo dyskretnie
potem co najwyżej zerwane włosy
bo męski blond jakie to proste
łatwo wchłania czerwień
zaklinam
na wszystkie świętości
pamiętaj
twój braciszek uśmierca
tylko martwych
21.12.2007r.
Friday, December 14, 2007
Evergreen
Saturday, December 8, 2007
Tiul Grety Garbo
dzień dobry johny
znowu nie spałeś
ta nasza podmiejska mgła
jak anioły na broadwayu
albo całun turyński
sam rozumiesz
taki drugi chrystus
złoty od mosiądzu
biały od wniebowstąpień
mówiłeś że chcesz wrócić
do lat trzydziestych
wypłakiwałeś tiul grety garbo
nazywałeś jej akcent
samotnością o północy
dobranoc johny
nie zmrużyłeś oka
pamiętaj keep the promise
na wadze twoich zębów
zmierzę wszystkich naiwnych
Friday, November 30, 2007
Wilno ' 32
kogoś zabito całą zimę
żydowskie dzieci lepiły bałwany
na kolistych powiekach
życie nigdy nie umiera śmierć nie żyje
powtarzał vogel do żony
w tamte dni które przypominały
strukturę kryształu odbitą na tafcie
vogel mówił wiele rzeczy
dopiero gdy bomby usiądą
na jego wiązadłach
zapadnie milczenie
ale o tym cicho sza
przed nim kilka lat życia
niech wieje ciepły
południowy wiatr
trzeba dopieszczać
umierających posłańców
28.11.2007r.
Sunday, November 18, 2007
Włosy
jak płacz odwilży pod śniegiem.
philip larkin miał rację
okna kruszą nam się w ręku
palimy fortepiany i tańczymy
z popiołem na językach
słoneczne popołudnia
biodra ciężarówek
i uda sanatoriów
za groblami miasta
zsuwanie zmarłych
po poręczach
jest tak czasochłonne
dziś ściąłem córce
warkocze płakała
jakby niebo chciało
oderwać jej twarz
tatusiu dlaczego zabiłeś
moje kucyki
byłem głodny kochanie
i tak bardzo samotny
18.11.2007r.
Thursday, November 1, 2007
Sunday, October 28, 2007
Lęk
chłopcy rodzą się pod wieczór
listopad szemrze w umywalkach
pępowiny schną na słońcu
jak zwinięte pierścionki
matki oddychają głęboko
wylewają herbatę do kołysek
ktoś na zewnątrz krzyczy
pokój ludziom dobrej woli
jestem poruszony
mężczyźni umierają nad ranem
sierpień odrywa im paznokcie
igłą białą jak rozcięty chleb
szyba jest komorą
żony śpią niespokojnie
myślą o dziele spadania
spódnice biją w ściany
płacz taranuje wieżowce
boję się boga
21.10.2007r.
Saturday, October 27, 2007
Set
jerry gra w tenisa
kort wygina jego ramiona
w świecznik którym
za kilka lat zabije ojca
pejzaże nevady
błyszczą diasporą
urwisk i kanionów
nawet mojżesz chciałby
urodzić się w stanach
dziś synaj i hollywood
to dwie połówki jabłka
jerry upada
eli eli lama sabachtani
krzyczy jego biała koszula
napój energetyczny
wylewa się z ustnika butelki
wiatr poci się forehandem
przyniesionym znad atlantyku
gdybym zrobił mu zdjęcie
teraz gdy wściekle zdziera
kurtynę piasku
z amerykańskiej ziemi
pewnie jutro znaleziono by
mnie martwego na jednej
z okolicznych skarp
koniec końców
jak każdy mam śmierć
we krwi
22.10.2006r.
Sunday, October 7, 2007
Feniks
mój drogi henry pamiętam
nasi ojcowie byli blondynami
matki opalizowały od ich ciosów
na słońcu stygły kobiece karki
chciałem zobaczyć zmarłych
wydeptujących nam oddechy
wziąłem margaret do pokoju
dzień był polarną obietnicą
moja droga margaret pamiętam
mężczyźni płaczą raz w życiu
drugi raz na sądzie ostatecznym
czekam na wielkanoc
kogoś zabiją henry
ktoś wstanie z martwych margaret
5.10.2007r.
Saturday, September 22, 2007
Hotel śpiący w kobiecie
małżonkowie schną w ścianach, z góry, in excelsis,
zsuwają się pospiesznie dni fatamorgany.
Echo czułości strąca windy z podnośników,
framuga przed jadalnią odrobinę krwawi,
w radiu zapowiedzieli niż znad Jugosławii,
powietrze drży od panter ze starych portyków.
Kiedyś miała fortepian, stawiała herbatę
na jego czarnej grdyce, a wewnątrz kościołów
suplikacje szeptały gorliwą kantatę,
teraz tańczy fokstrota, w daczach palą ołów,
stanę się jej wyrzutem, Otellem lub katem,
piąte: nie zabijaj i szóste: nie cudzołóż.
18-23.09.2007r.
Monday, September 17, 2007
Kobieta śpiąca w hotelu
Portier zdejmuje skórę z głów zielonych krzeseł,
rubinowi mesjasze skryci w moim brzuchu
próbują przezwyciężyć śmierć wszystkich odruchów,
lecz piąta strona świata to krzyk martwych desek.
Dziś zasypiają we mnie Spielberg i de Palma,
koturny ich smokingów budzą lokatorów,
w recepcji dźwięk tłuczenia starych żyrandolów
poprzedza niewymownie szklanousta trauma.
O każdej porze pulsu przychodzi na nocleg
ofiara z trzech kieliszków burzących panteon,
gdzieś na zboczu łazienki zrzuca ciała obce,
zamienia się w kolędę lub w gasnący eon,
gram wtedy Antygonę w pościeli jak w todze
i myślę o dzieciństwie bezradnym jak Kreon.
15-17.09.2007r.
Wednesday, September 12, 2007
Koń zabijający mężczyznę
Te kilka minut gniewu to moment zaledwie,
zanim podpalę Troję twojego podniebienia,
czasami bogiem jest Parys, a śmierć to Helena
śpiewająca w kąpieli szmaragdowe requiem.
Lady Makbet zatańczy z przewiązanym gardłem,
słońce spadnie na ziemię, włączą reflektory,
kiedy nas dwóch zobaczą, odrapię cię z kory,
w twoich oczach poczuję strach bycia centaurem.
Dziś jesteśmy, mój drogi, jak jedna rodzina,
włosy drzew jak czarczafy zsyłają nam cienie,
zapomniałeś zapachu rąk swojego syna,
życzę więc paranoi, bo zmniejsza cierpienie,
wróżki cię ukołyszą, a hemoglobina
powoli mi wyjaśni, czym jest ten rumieniec.
12.09.2007r.
Friday, September 7, 2007
Mężczyzna zabijający konia
Galop go obezwładnił, był jak śpiąca łuna,
modlił się do Jowisza, już nie wierzył w Jahwe,
gdy zostałem dżokejem, cios zmienił się w zachwyt,
a kopyta zerwały strzęp złotego runa.
Jęk zwierząt to psalmodia lub pastisz milczenia,
bywa cieniem syreny skremowanej we śnie,
zmierzch dziś jest zbyt gorliwy, telefon w proteście
wybudza moje córki zimne z przerażenia.
Chcę, by umierał szybko, w grzywie jak w krwawniku,
ja będę małym księciem, tym z Exupery'ego,
zapalniczką podpalę obol na języku,
niebu przyśni się pająk z ciała spalonego,
czyż nie dobijam koni, gotowy do świtu,
w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.
6.09.2007r.
Tuesday, September 4, 2007
Dziecko karmiące matkę
podobno byłaś diwą, tak w szkole mówili,
dzisiaj czasami jęczysz, jakbyśmy nie żyli,
ale już umierali wciąż w tonacji wyższej.
Uschłaś jak gobeliny, tylko kolczyk krwawi,
przyniosłem trochę warzyw, bo rośliny krzepią,
jak ci nie wstyd, mamusiu, palce ci się lepią
od śliny twoich oczu, które chyłkiem łzawią.
Mogę krzyknąć tak szybko, nawet nie usłyszysz,
skorpiony w twoich ustach przestraszy mój dyszkant,
a właściwie dlaczego tak nie lubisz ciszy,
jestem obok w krawacie, twój ostatni amant,
mogę cię pocałować w wargi albo w krzyżyk,
wybieraj, proszę, teraz, komedia lub dramat.
4.09.2007r.
Sunday, September 2, 2007
Matka karmiąca dziecko
Małe Kanaan w wózku pachnie świeżą skórą,
w ogrodzie koszą trawę, krople krwi ziołowej
spływają pod paznokcie, przynoszą odnowę
łaskawym oknom, złym drzwiom, śpiewanym klauzulom.
Wiruje ceramika gryziona przez wilki,
długi nóż do owoców smakuje mężczyzną,
którego przedramiona pokrywają blizny,
rebelie codzienności, życiowe pomyłki.
Pierś trochę grafitowa, jak u Mona Lisy,
bielutkie meteory spływają mi na brzuch,
z pokoju gościnnego słychać telewizor,
przesuwam dłoń niepewnie jak madonna wśród lwów,
syneczku, czy też słyszysz - nawet ptaki szydzą
z mojego bólu głowy i twoich głodnych snów.
28.08.2007-2.09.2007r.
Sunday, August 26, 2007
Axis mundi
Monday, August 20, 2007
Piknik pod Wiszącą Skałą
mirando zejdźmy dziś z góry
na pensji dadzą trochę morfiny
mała edith wyprasuje sukienki
pani appleyard znów nas nazwie
córkami marnotrawnymi załóż pończochy
skończ z podbijaniem izajasza
pomyśl albert będzie w nowym smokingu
włoży palec wskazujący między guziki
na twoich piersiach niewierny tomasz
naprawdę się boję a jeśli piekło
może udawać niebo pamiętasz balladę
o szalonym jacku te potworne jodły
Monday, August 6, 2007
Niestosowność
jak to w końcu jest ingmarze
z tym niebieskim królestwem
szarlatani miotają zaklęcia
a mi brak już sensu w ustach
fanny i aleksander krzyczą
umarł król niech żyje król
gdybyś kiedyś przejeżdżał
przez cannes uspokój je
od kilku dni gorączkują
mam jeszcze jedną prośbę
nie udawaj niszczyciela
za kilka lat urodzi mi się syn
nie mogę wciąż zmieniać pościeli
tak natrętnie przychodzisz w nocy
czy myślisz że jack nicholson
świeciłby w ciemnościach
4.08.2007r.
Tuesday, July 31, 2007
Pani Arnolfini
nie powinien był mnie uderzać
nie zapytałam go ani razu
co ja tu robię nawet kiedy
wyjął ze mnie pierwsze dziecko
zawsze w niedzielę przed jutrznią
smarował twarz miodem żartował
że zamiast brody ma kopalnię złota
udawał kuglarza a ja kochałam błaznów
całowałam go cicho gdy psa nie było w domu
chciał być prorokiem na miarę heretyków
bóg ptaków z papieru patrzył nam na ręce
i oczy zdejmowane prawie że bezmyślnie
kiedyś dadzą się nabrać na prawdę obrazu
i ten oszust van eyck jednak dopnie swego
nachodziły mnie dreszcze a mąż dalej szeptał
mocniej moja damo niech ramiona pękną
30-31.07.2007r.
Monday, July 30, 2007
Ingmar
Wednesday, July 25, 2007
Pasek od spodni
ostatni dzień żałoby ranni
z grenoble wracają do kraju
spleen z tvn24 dzisiaj na chwilę
zaróżowił ściany w pokoju
przypomniało mi się dzieciństwo
myślałem że nasza rodzina jest
nieśmiertelna potem poszło szybko
w ciągu dwóch lat dwie osoby
rano w szafie znalazłem pasek
był za krótki musiałem z bólu utyć
trzeba zacząć okładać się po plecach
i umrzeć nim zwierzęta zrosną się ze sobą
rolling stones jednak wystąpią
a od piątku w kinach
inland empire
25.07.2007r.
Saturday, July 14, 2007
Srebrenica
rita i jej dom bywają otaczani
ona jeszcze nie wie kim są te kobiety
kiedyś jej wytłumaczę że w ameryce
najtaniej żyje się w różowych dzielnicach
(proust powinien wiedzieć
to w naszym cieniu
zakwitają dziewczęta)
natychmiast gdy zajdzie słońce
przebierze się za gwiazdę kina niemego
przykryje znamiona pióropuszem
i z portretem poli negri na piersiach
podbije mój napiętnowany świat
(dziś nauczyłem ją trzech
nowych słów sarajevo my love
zbyt późno pozna ich znaczenie
najwcześniej po północy)
zakopany gdzieś na południu europy
wybaczy nam to wszystko palcem
wyłamanym z kieliszka dolomitów
(mój skarb czasami żartuje
że jest pelikanem i karmi krwią
wszystkich przegranych
z bulwaru zachodzącego słońca)
Kołobrzeg, 13.07.2007r.
Tuesday, July 10, 2007
Eliot
Sonet.
Gorzka od labiryntów droga do hotelu,
luksusowego Emaus, gdzie czekał dobry Bóg,
stawała się zbyt ciężka dla moich chorych stóp,
była grobem ukrytym w bukiecie gerberów.
W kawiarni "Kryształowa" wydrążeni ludzie
scałowywali zapach Anglii ze stolików,
myślałem o psalmistach żydowskich kantyków,
zabijali dzieciństwo, przynosili grudzień.
Starość jest, moi drodzy, życiem akrobaty,
bywają dni obrzmiałe jakby od amoku,
gdy jesteście gotowi tkankę czekolady
scalić własnymi kośćmi - i przywrócić spokój,
ja wyłupiłem oczy bez poczucia straty,
bo oślepłem w momencie oddawania skoku.
9.07-10.07.2007r.
Sunday, July 8, 2007
Mann
Ten świat pod wieczór bywał siny od ołowiu,
Sonata "Księżycowa" Marii Magdalenyrozbrzmiewała na morzu skarlałym i niemym,
Tomasz pragnął się zaszyć w środku kapryfolium.
Śpiew faunów wolno milknął, ktoś naszyjnik wetknął
w zarośla nawilżone potem Pigmalionów,
Adonis uwolniony z miękkiego kokonu
malował usta szminką, stawał się nimfetką.
Jak najszybciej do Davos, tam wreszcie odpocznę,
pielęgniarki jak święte z zawstydzających snów
przypomną mi Lubekę, gdzie żniwa corocznie
pochłaniał bożek świerków, wszechwładny pługów duch,
u zbiegu moich myśli, w niewielkiej zatoczce
rozewrze swą powiekę - z mgieł un chien andalou.
6.07-8.07.2007r.
Friday, July 6, 2007
Rilke
Sonet.
brzuch kwiaciarki - gorsetu rozdęty słonecznik
przypominał poetom, że nie są bezpieczni,
nawet nadzy przed lustrem wciąż będą przytomni.
W noc potworów tabletki były perukami,
przykrywały wnętrzności garścią dobrych wieści,
szum Izary słyszanej pod estakadami
szelestem postukiwał, stukotem szeleścił.
Kochana Ruth dziś pewnie dziewczęco dojrzewa,
słońce omiata żagle jej stwardniałych kolan,
jej piersi wyrastają - z białej ziemi drzewa
niegotowe na wyrąb w kształt ścinanych polan,
ja gdzieś daleko od niej woskiem twarz zalewam,
dziś dobry czas, by umrzeć - król Orfeusz woła.
5.07.2007r.
Wednesday, July 4, 2007
Dostojewski
Zupełnie nadzy ludzie wyszli na chodniki,
Mojżeszy ogłuszano młotami z cegielni,
na skwerach aureole pobliskich fraterni
skupowano choćby za czyste kołnierzyki.
Fiodor wspominał Moskwę, było bardzo zimno,
śmiech kobiety w cekinach dawał więcej ciepła
niż biała rękawiczka jeszcze od krwi lepka
epileptyka, który na skraj dnia dopłynął.
Dziś okradli nas z ubrań, zapachniało whisky,
w ustach jeszcze chrzęści smak prerafaelity,
wyszeptywałem "Biesy" w dłoń stenografistki,
Anna mi zarzucała, że znów mnożę byty
i zamiast smutnym niczym wciąż staję się wszystkim,
wszak nie jestem Goliatem w łupinie ukrytym.
3.07.2007r.
Sunday, July 1, 2007
Kafka
Sonet.
Nad lasami Jerycha lśni dym z białych jezior,
Franz płacze o poranku, deszcz topi owady,
na łące wstają martwi na dźwięk kawalkady,
ktoś nierówno oddycha ukryty przed rzezią.
Franz myśli o wampirach, chce być nieśmiertelny,
palące się wróble spadają z gór na ziemię,
kilku żywych Jonaszy zacisnęło rzemień,
on dotyka swetra, wykwitów z białej wełny.
Gdy przyjdą czterej jeźdźcy, będę już gotowy,
wbiję puginał w ich ciemny splot słoneczny,
ja - karzeł w garniturze i pan wód płodowych,
kiedyś pomszczę ciało i stanę się odwieczny,
ćmy, moje kochanki stroniące od rozmowy
pozabijam krawatem obłym i walecznym.
30.06-1.07.2007r.
Sunday, June 24, 2007
Adapter
annette nazywała je straszydłami
lubiły atakować w ciemnościach
po zasunięciu rolet przytwierdzały
jej rubinowe usta do oparcia łóżka
kiedy pytałem o sny była wyciszona
opowiadała o upałach w toronto
cyrylu i metodym którzy na east york
podpowiadali wędrownym kaznodziejom
bez wątpienia wierzyła w ideę metanoi
krzyczała że jest matką joanną tą wielką
od aniołów zrywałem ją z ogrodu od gości
domowników i zamykałem na klucz
choć wciąż się modlę do judy tadeusza
już mówię o annette moja opętana
milknę bez wyrzutu gdy szlocha pod stołem
lub wyrzuca adapter przez okno na przechodnia
spokój nawet pozorny jest za cenę złota
gdy żółkną jej policzki wiem że idzie burza
23.06.2007r.
Wednesday, June 20, 2007
Etna
w tamto lato czterdziestego ósmego
postanowiłem wyjaśnić róży czemu
czarnoksiężnik z oz nie uratował birkenau
nie dawałem rady ona wciąż powtarzała
że judy garland tańczy na ostrzu noża
była przy tym spokojna choć nie obojętna
siedziała na chodniku bawiła się glockiem
te kule to naszyjnik myślałem cynicznie
które dałbym żonie jeśliby zmartwychwstała
po zmierzchu pisywałem o cudach w la salette
i o tym że skóra świętej tereski z lisieux lśni
nawet po śmierci takich rzeczy nie zdradza się
dziecku ale co począć jeśli róża uznawała że
to jedyny dobry powód by pożyć trochę dłużej
kiedyś to ona szepnęła mi na ucho
młodzi żydzi mają czerwoniutkie dusze
zacząłem potakiwać myślałem o etnie
podobno wylewa nawet w środku nocy
18.06.2007r.
Kwiat paproci
W kwiaciarni na lewo od szpitala - manekin kobiety w stroju ślubnym. U jej stóp - doniczki z ostami i goździkami. Dookoła coś na kształt zieleni figowców, która sprawiała, że widziany obraz porażał swoją absurdalnością. Panna młoda w lesie tropikalnym. Jak to skomentować? Pociągające? Z drugiej strony, liście przydały jej niewinności, nawet z tymi podkreślonymi rzęsami sprawiała przez moment wrażenie melancholijnie infantylnej. Choć była martwa, budziła współczucie.
Saturday, June 16, 2007
Ne me quitte pas
wszystkie trawniki europy falowały
gdy nieopatrznie gubiła biżuterię
syreny spod monte cassino głowicami
płetw chroniły ją przed cudzą nienawiścią
a jednak odeszła umarła moja wiara
wyobraź sobie że przepoławiały mnie
nawet włosy zostawione na ubraniach
które zapomniała uśmiercić zapalniczką
mam pretensję do zdarzeń pamiętam jej słowa
nie sięgaj po herbatę tak starczymi dłońmi
kiedy bardzo pragnę słucham głosu brela
a w małych miasteczkach piję tylko wodę
11.06.2007r.
Monday, June 4, 2007
Tbilisi
piętnaście stopni celsjusza
trzeba sprzątnąć gołębie z ulic
bo w grudniu znów zamarzną
na kształt pierzastych pereł
miasto cierpi wskutek podziałów
północ zamieszkują abrahamowie
południe należy do izaaków jedni
drugich chcą złożyć w ofierze
popatrz na lewo tam pod grabami
nasza sąsiadka armenia podnosi
z ziemi szminkę upuszczoną
jeszcze podczas rzezi ormian
w tej rzece którą nazywają sercem
szakala utopił się wczoraj chłopiec
czy myślisz że mógł wbrew całej gruzji
wierzyć w boga williama blake'a
nawet jeśli na jego oczach ludzie
złamani nie zrastali się z powrotem
3 VI 2007r.
Monday, May 21, 2007
Przejaśnienia
gdybym miał umrzeć w padwie
zapamiętałbym siedem restauracji
wokół języka świętego antoniego
i dym w powiekach ekspedientek
gotowych przemówić za pieniądze
przez moment byłoby mi żal
że nie jest to śmierć w wenecji
lub upadek z wieży w sienie
ale tu przynajmniej mógłbym
modlić się do giotta który jak
każdy demiurg bywa niedaleko
z florencją jest zupełnie inaczej
rzemień w ręku dawida przypomina
żądło wetknięte między ziarna chleba
nawet obojczyk chłopca śpiewa pieśń
na cześć życia w tym ciele nie ma
dobrego miejsca na wkłucie wenflonu
moja dłuższa obecność tutaj będzie
równie niestosowna jak uśmiech
shirley temple w łowcy jeleni
spokojnie
madonna z monteverchi
weźmie mnie za rękę
maj 2007
Friday, May 11, 2007
American Dream
wczoraj księżyc miał kształt
tego z dreamworks pictures
julię pokrywała rdza z kroplówki
portier umył ręce nim sprawdził puls
gdyby andersena pogrzebać
tu pod podłogą byłby pewnie dumny
malutka od dołu wyglądała jak
dziewczynka która podeptała chleb
tak moja córka zapadła w śpiączkę
i niech pan nie waży się mówić
że to prosta konsekwencja zasady
nieoznaczoności heisenberga
ani że to spełnienie
amerykańskiego snu
listonosz zawsze dzwoni dwa razy
tylko w jej wypadku wyważa drzwi
21.04.2007r.
Monday, April 16, 2007
Do C.
widzisz cecylio dziś nad linią odessy
rozbił się samolot wiozący twoją siostrę
to pod magistralami ukraińskich kotwic
pogrzebano jej małe rodzinne sekrety
na pokładzie był telewizor o ile wiem
w chwili śmierci oglądała wybór zofii
to chyba dobrze takie filmy działają
zawsze jak namaszczenie chorych
musisz zachować spokój i zaufać
bóg jej nie opuścił zstąpił w ciele
którejś ze stewardess podając maskę
zanim ciśnienie rozpuściło przełyk
za kilka dni przyślą ci jej prochy
podziękuj listonoszowi pocałunkiem
i zaklinam nie wierz że rybi głód
rozliczył ten popiół do ostatniej cząstki
po prostu zapamiętaj
andante zamiast życia
nawet literatura współczesna
zna takie przypadki
8-11.04.2007r.
Sunday, April 8, 2007
Sweter matki
ten mężczyzna miał twarz
chrystusa z filmu zeffirellego
spotkanie takiej osoby w wielki piątek
to chyba nie przypadek prawda
co bóg chciał mi przez to powiedzieć
może po śmierci będę rajskim ptakiem
a gest zaproszenia do edenu
będzie przypominał ułożenie palców
roberta powella podczas monologu
na górze ośmiu błogosławieństw
pomyśleć że w dzieciństwie
aby schować się przed diabłem
musiałem rozciągać sweter matki
jej przestrzeń osobista była ciepła
zwłaszcza ta słoneczna część
dorosłość wszystko czyni prostsze
wystarczy syn boży na ulicach
a już zapach psalmu
dwudziestego drugiego
jakiś mniej oleisty
Wielki Piątek, 6.04.2007r.
Wednesday, April 4, 2007
Kołysanka
metalurgia dnia metalurgia nocy
gwoździe wodzą na pokuszenie
w wannie morze barentsa
oblizuje firanki spocone od wilgoci
ja tak boleśnie satelitarny
odrywam kawałki zachodu ze skóry
kładę się do łóżka kwadratu więzienia
proszę sufit o zgodę na ściągnięcie łusek
ta plątanina liści pod strumieniem szafy
gwałtownie wydarta karakułom podłogi
skrzy się diamentowo kiedy mija północ
dziś w myślach spoliczkowałem człowieka
nie lubię atakowania od tyłu pytaniem
która godzina
26.03.2007r.
Sunday, March 25, 2007
Miasto umarłych
Zbliżają się święta, więc nadszedł najwyższy czas, aby uprzątnąć groby na cmentarzu. Kiedyś myślałem, że istnieją takie dni w roku, podczas których pod żadnym pozorem nie wolno umierać. Niedziela wielkanocna, wigilia Bożego Narodzenia, nawet Wszystkich Świętych. Dziś uważam, że każdy moment na śmierć jest zarówno dobry, jak i zły. Niezręcznie dzisiaj odchodzić - niestety. Trumny są żywym wyrzutem sumienia. A miasto umarłych szepcze - wystarczy się wsłuchać - mnie chociażby najbardziej wzruszają groby małych dzieci. Co jakiś czas usłyszy się marsz pogrzebowy nagrany w formie kołysanki albo (w grudniu) kolędę złożoną z prostych elektronicznych dźwięków. Melancholijne i pełne tak wielu paradoksów.
Nostalgia
marzyłem o bałtyku jesiennym
gdy cichną zegary pachnące olchą
odsłaniają się tajemnice
a deszcz gęstnieje w żyłach
byłem pewny że napiszę elegię
aksamitnie rozłożoną na piasku
wiotką jak całun w rękach umarłego
albo jak kosmos muskający twarz
myślałem o wioskach rybackich
obtłuczonych kościelnych madonnach
cuciłem przestrzeń gospodarstw
która mdlała mi w rękach
rejsy pasażerskie wiodły
mnie od ziemskiej prawdy
do wodnego kłamstwa czarne
ubranie dygotało na skórze
dopóki śmierć nas nie rozłączy
szeptały podłogi statków
11.03.2007r.
Saturday, March 24, 2007
Zdjęcie z siostrą
Bruno Jasieński
w tamtych cudownych czasach
wszystko co ludzkie i boskie
od zapalenia ognia w kominku
do umycia trzech ryb na kolację
wydawało się prostsze piękniejsze
renia codziennie inaczej szlachetniała
dziś przybrała formę diamentu
moja malutka taka nieskalana
mógłbym paznokciem wydłubać
na jej plecach limeryk byłbym
bardzo łagodny nawet by nie poczuła
ona irena ona bogini
ja bruno ja brudny
3.03. 2007r.
To jeden z najbardziej tragicznych życiorysów XX wieku. Życiorys Brunona Jasieńskiego. Jego ukochana siostra, Irena zmarła młodo - w 1921 roku. Bardzo przeżył tę śmierć. Zadedykował jej wszystko, co dobrego w życiu napisał. Po ucieczce z Paryża, skąd został wydalony za jedną ze swoich powieści, rozpoczął współpracę z aparatem stalinowskim w Moskwie. Następne lata to ostateczny upadek moralny poety. Niewiele wiadomo o jego końcu. Najprawdopodobniej zginął rozstrzelany w trakcie wielkiej czystki. Możliwe jest jednak także to, że umarł w tym samym obozie, w którym był więziony Osip Mandelsztam. Tego już nie rozstrzygniemy.
Rzeka
Kiedy zniknę, ona będzie mnie jeszcze pamiętała jako dziecko, które bało się rozebrać przed wejściem do wody. Narew. Dawniej w lipcowe popołudnia skrząca od maluchów z nadmuchiwanymi piłkami, teraz jest moim drugim konfesjonałem. Dotykanie brzozy stojącej nad brzegiem jest niemal mistycznym doświadczeniem. Jakim cudem świat potrafi być tak różny? Z jednej strony Krakowskie Przedmieście zawalone potrzaskanym betonem, już od pół roku remontowane bez nadziei na rychłe zakończenie prac. Z drugiej rwący nurt wody szemrzącej od dzieciństwa, usypane kopce piasku, znicz postawiony gdzieś między drzewami. Kojarzycie może motyw przewodni z "Miasteczka Twin Peaks"? Zapach tych dźwięków roznosił się dziś w nadrzecznym powietrzu.
Monday, March 19, 2007
Błękitna rapsodia
podobno umarłem na malarię
jakieś pięć wieków temu
zupełnie inaczej tłumaczyłem
sobie fakt że nie znam gershwina
pociągał mnie nowy jork
aureole ulicznych żeglarzy
i trójzęby hazardzistów
były jak nawrót choroby
która kiedyś mnie zabiła
o poranku jeszcze białe
kołnierzyki czarodziejów
rozjaśniały noc manhattanu
wieczorami gasła nadzieja
na nieironiczne dobranoc
nieraz próbowałem rozpiąć
swój cień na dachu któregoś
z amerykańskich wieżowców
brodaci jankesi krzyczeli
what the hell are you doing
nie uwierzyliby gdybym
powiedział że to misterium
17.03.2006r.
Sunday, March 18, 2007
Zegarek
Czerwono-niebiesko-żółte paski. Wskazówki na tarczy zatrzymane na 1:06:54. Zegarek mojego dziadka nadal żyje. Jego właściciel umarł - prawie osiemnaście lat temu. Jedna z najukochańszych osób mojego życia. Pomyśleć, że dwie dekady temu zapewne nosił go jeszcze na ręce. Wiele razy zastanawiałem się, jak potoczyłoby się moje życie, gdyby przeżył wylew. Na pewno inaczej - byłbym lepszy, szlachetny, może nawet idealny. Nie jestem.
Tobiasz
przepadał także za alianckimi czołgami
rosją i krajobrazami kamczatki
przedszkola wtedy były przepełnione
jak lazarety więc uczył się w domu
jego matka słuchała mozarta
on tylko podsłuchiwał
i czekał aż wykiełkuje ziarno
które zasadził w jej butach
o śmierci wiedział niewiele
tyle że jest i ma się dobrze
gdy pierwszy raz ujrzał martwą jaskółkę
droga była biała od porannej mgły
odruchowo nadepnął na jej głowę
a ona zmartwychwstała
wydziobując niebu
z radości oczy
potem długo musiałem tłumaczyć
tobiaszowi że jego życie jest snem
i wszyscy umieramy bez względu na zasługi
zachłystywał się co drugie słowo
jakby przyzywał anioły by mnie zabiły
czym prędzej nim do końca pozbawię go
sensu życia
16.02.2007r.
Najserdeczniej wszystkich witam
Osip Mandelsztam idzie z kwiatem w butonierce
Pachną mokre konwalie jest chory na serce
Jarosław Marek Rymkiewicz
Karol Samsel. Student Polonistyki i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Rocznik 1986. Trzej autorzy, którzy poruszyli w sercu jakąś głęboką strunę: Zbigniew Herbert, Michał Bułhakow, Orhan Pamuk. Gubię się i odnajduję - tak bez końca. Miasto rodzinne: Ostrołęka. Zainteresowania pozaliterackie: filozofia, teologia, muzyka. Od 8. roku życia piszę wiersze - to imperatyw kategoryczny. Nawet najkrótszy tekst jest autoterapią. W 2003r. wydałem swój debiutancki tomik poezji "Labirynt znikomości". W tej chwili trwają przygotowania do publikacji drugiego zbioru wierszy.